Rudzik na Bielanach

Karolina Rudzik i Joanna Lohn-Zając w kawiarni Las
27 listopada 2020

Agnieszka Janiszewska

„Szkoła nauczyła mnie ciężkiej pracy”

 

Co może pani powiedzieć o latach spędzonych w szkole i obowiązkach z nią związanych?

Szczerze mówiąc, bywało różnie. Gdy wspominam tamte lata, siłą rzeczy przychodzą mi na myśl dni (a nierzadko noce) spędzane na intensywnej nauce. Nauczyciele byli bardzo wymagający, nie przypominam sobie żadnej taryfy ulgowej. Bywało, że mieliśmy dwa sprawdziany dziennie. Trzeba się było porządnie natrudzić i napracować, by uzyskać w miarę przyzwoite oceny. Profesorowie byli nader oszczędni w stawianiu ocen na wyrost, dla tak zwanej zachęty. Z drugiej jednak strony dało to bardzo konkretne wyniki – większość osób
z mojej klasy, a także z innych klas, które w tym samym roku zdawały maturę, dostało się na studia wyższe, co w tamtych czasach było naprawdę dużym osiągnięciem. Przypomnę,
że niezależnie od matury, o przyjęciu na studia decydowały wyniki niełatwego egzaminu wstępnego na wyższą uczelnię.

Niezależnie od tego, że niekiedy bywało trudno, dobrze wspominam tamte lata. A nawet bardzo dobrze, z uśmiechem i wzruszeniem. Miałam fajną klasę i, choć pod wieloma względami niektórzy z nas bardzo się od siebie różnili, nie brakowało oryginałów
i tak zwanych silnych osobowości, byliśmy naprawdę zgrani i lubiliśmy spędzać razem czas. Mieliśmy też wartościowych, porządnych nauczycieli, aczkolwiek niektórych zrozumiałam
i doceniłam dopiero kilka lat po skończeniu szkoły.

Chodziła pani do klasy humanistycznej. Zdecydowaną większość w pani klasie stanowiły dziewczyny. Jak w takiej, prawie żeńskiej, klasie odnajdywali się chłopcy?

Myślę, że najlepiej byłoby ich o to zapytać. A tak zupełnie poważnie – sądzę, że nasi koledzy odnajdywali się bardzo dobrze w naszej klasie. Byliśmy raczej zgraną grupą, choć oczywiście jedni się ze sobą przyjaźnili, a inni utrzymywali znacznie luźniejsze kontakty. Nie przypominam sobie żadnego poważnego konfliktu. W tym wieku dziewczęta i chłopcy raczej mają już za sobą okres wzajemnych animozji, tak charakterystyczny dla uczniów młodszych klas podstawówki. Przypominam też sobie, że zawiązały się nawet dwie czy trzy pary, szczególnie ze sobą sympatyzujące, choć, z tego co mi wiadomo, żadna nie utrzymała tych relacji po skończeniu szkoły.

 

Agnieszka Janiszewska stoi w drugim rzędzie, czwarta od prawej.

 

Męską część klasy reprezentowali m.in. Agustin Egurrola, Grzegorz Damięcki, Mariusz Kowalski. Jakimi byli kolegami?

Ja wspominam ich bardzo dobrze, także żadnemu z pozostałych kolegów nie mam nic do zarzucenia. Grzegorz i Agustin byli z pewnością tak zwanymi  artystycznymi duszami i to od razu rzucało się w oczy. Z tego co pamiętam, w naszej klasie nie brakowało indywidualistów, osób wyróżniających się w jakiejś dziedzinie, z którymi można było przeprowadzić naprawdę interesująca rozmowę. Mimo to byliśmy naprawdę dość zgrani, co w przypadku grupy składającej się z indywidualistów bynajmniej nie jest regułą. Bardzo dobrze wspominam też Mariusza, choć o tym, że zamierza zdawać na studia geograficzne, dowiedziałam się dopiero pod koniec klasy maturalnej. Jego też czasem spotykałam na uczelni, ale tylko podczas pierwszego roku studiów. Potem kontakty się urwały, podobnie jak z resztą klasy. Czas jednak zrobił swoje. Ale zostały przynajmniej miłe wspomnienia.

Wasza klasa miała kilku wychowawców…

W przeciągu czterech lat nauki moja klasa miała po kolei troje wychowawców. W pierwszej klasie była to pani profesor ucząca języka angielskiego, ale niestety nie potrafię już sobie przypomnieć jej nazwiska. Być może dlatego, że po roku odeszła ze szkoły i z tego co wiem, podjęła zupełnie inną pracę. Wobec tego kolejnym wychowawcą został pan profesor Bogdan Sekinda, nauczyciel historii. Rok później został dyrektorem szkoły, co oczywiście oznaczało kolejną zmianę wychowawcy. Tym razem został nim nauczyciel języka polskiego, pan profesor Andrzej Chruszczyński i pełnił tę funkcję przez dwa lata, to znaczy do skończenia przez nas szkoły. Każda z tych osób miała inną, barwną osobowość. Z każdą związane są inne wspomnienia.

Pan Andrzej Chruszczyński jest również absolwentem naszego liceum (z 1953 r.). Czy rozmawiał z wami o tym, jak kiedyś wyglądała szkoła i jakie były warunki nauki tuż po wojnie? Wtedy szkoła mieściła się przy ulicy Barcickiej 2.

Czasem coś wspominał, ale dość ogólnie. Przeważnie jego wspomnienia dotyczyły niektórych, nielicznych kolegów i niektórych profesorów. Być może wymieniał także ich nazwiska, ale nie zapamiętałam ich. Nie wiedziałam, że skończył szkołę w 1953 roku. Zdaję sobie jednak sprawę, że były to bardzo trudne czasy stalinizmu, co rzutowało na wszystkie dziedziny życia. Także kultury i oświaty.

Studiowała pani historię. Teraz uczy pani tego przedmiotu. Pisze pani powieści obyczajowo-historyczne. Czy liceum miało na to jakiś wpływ, ukształtowało panią w tym kierunku?

Historia stała się moim ulubionym przedmiotem jeszcze podczas nauki w szkole podstawowej. Zawdzięczam to dwóm nauczycielkom, które kolejno, jedna po drugiej, uczyły moją klasę. Nauka w liceum nie miała już większego wpływu na moje zainteresowania – zostały one ukształtowane dużo wcześniej.  Choć oczywiście w szkole średniej zdecydowanie poszerzyłam swoją wiedzę. Moją przygodę z własną  „twórczością” literacką także zaczęłam już w szkole podstawowej, do tej pory przechowałam kilka zeszytów, którymi zapisywałam moje ówczesne „powieści”. Czasem do nich zaglądam, poprawiają mi wtedy nastrój choć oczywiście nie traktuję ich poważnie. W liceum rozwinęłam swoją „twórczość’. Pisałam jeszcze więcej, oczywiście w kolejnych brulionach, zachęcana przez koleżanki z klasy, moje ówczesne wierne czytelniczki. Tak, dopiero w liceum zaczęłam udostępniać moje powieści większemu gronu. Naturalnie żadna z tamtych powiastek nigdy nie została opublikowana, wtedy nawet nie snułam takich marzeń. Pisałam do szuflady i sprawiało mi to radość. Czytelników przecież i tak mi nie brakowało.

Czy w swoich powieściach nawiązuje pani do wydarzeń lub postaci z czasów licealnych?

W pewnym sensie i tylko do pewnego stopnia miało to miejsce w przypadku jednej powieści
Po drugiej stronie. Fabuła jest wyłącznie wytworem mojej wyobraźni, podobnie jak wykreowani przeze mnie bohaterowie. Jednak, gdy pisałam tę książkę, w części poświęconej retrospekcjom, wspomnieniom głównej bohaterki z czasów szkoły średniej, oczami wyobraźni widziałam moje liceum, moją klasę, nauczycieli, a nawet drogę do szkoły. Także panią woźną, ulubienicę wszystkich uczniów, która pełniła nieograniczoną władzę w szkolnej szatni. Widziałam koleżanki i kolegów, którzy jeszcze na kilka minut przed rozpoczęciem lekcji usiłowali przypomnieć sobie materiał, zdając sobie sprawę, że za chwilę ten czy inny nauczyciel przystąpi do odpytywania. Jak już wspomniałam, wymagano od nas solidnej nauki. Jak to się mówi – nie było zmiłowania dla tych, którzy nie zdążyli się przygotować.

Czy pamięta pani jakieś zabawne sytuacje związane ze szkołą bądź szczególnie radosne wspomnienie?

Niejednokrotnie bywało wesoło. Pod tym względem szczególnie zapadły mi w pamięć dwie wycieczki w Bieszczady (z dwoma różnymi wychowawcami). Odbywały się one w iście spartańskich warunkach, zwłaszcza w porównaniu z dzisiejszymi standardami i wymaganiami. My jednak byliśmy bardzo zadowoleni i mieliśmy z tego niezły ubaw. Pamiętam też akcję sprawdzania, jakie od czasu do czasu przeprowadzali nauczyciele i komitet rodzicielski – chodziło o sprawdzanie, czy uczniowie mają przyszyte tarcze szkolne i czy przynoszą obuwie na zmianę. Sprawdzanie odbyło się przed wejściem do szkoły i wywołało niemałą konsternację, jako że niejeden z uczniów nie miał przy sobie owych akcesoriów, a zatem trzeba było uciec się do niemałego sprytu, by przechytrzyć „komitet sprawdzający”. Były też inne zdarzenia,
ale oczywiście nie sposób wszystkie tu przywołać…

Czy był jakiś szczególny nauczyciel, który zapadł pani w pamięć?

Zapamiętałam większość z nich. Oprócz wychowawców mogłabym też wymienić panią profesor języka rosyjskiego Annę Baranowską, którą wszyscy kochaliśmy, bo miała prawdziwy dar do uczenia i do tego znakomicie pracowała z młodzieżą. Nie sposób też przeoczyć pani profesor łaciny, która z kolei była bardzo surowa i wymagająca, toteż lekcje z nią były dla nas nie lada wyzwaniem. I oczywiście pani profesor geografii, która na każdej lekcji przepytywała przynajmniej dwie osoby, a oprócz tego brała „na pierwszą ławeczkę” (jak mówiła), czyli
do odpowiedzi pisemnej cztery, pięć osób.

Czy miała pani studniówkę?

Oczywiście. W sali gimnastycznej na terenie szkoły, bez tej oprawy jaką mają dzisiejsze zabawy studniówkowe. A mimo to – niezapomnianą.

Dlaczego niezapomnianą? Jaki był wystrój sali? Jakie jedzenie było na stołach? Do jakich przebojów najchętniej tańczyliście?

Salę musieliśmy udekorować sami. Oczywiście jedni z nas się do tego przykładali, inni delikatnie mówiąc – obijali się, ale wszyscy mieliśmy z tego dużo dobrej zabawy. Jedzenie przygotowały nasze mamy, czyli ściślej mówiąc panie, które zostały wpisane przez naszych wychowawców do komitetu studniówkowego. Z tego co wiem, żadna nie buntowała się przeciwko nałożonym przez szkołę obowiązkom. Dla rodziców było oczywiste, że pewne rzeczy trzeba po prostu wykonać. A przecież też mieli sporo innych spraw na głowie, codzienność niejednokrotnie bywała nie lada wyzwaniem, zwłaszcza jeśli przypomnieć fakt, że nasze mamy musiały spędzać po pracy mnóstwo czasu w kolejkach sklepowych, a potem stawać na froncie obowiązków domowych. Dlatego docenialiśmy ich wysiłek, z tego co pamiętam, nikt nie narzekał na przygotowane przez nie menu studniówkowe. Było danie na ciepło, chyba kurczak, choć nie jestem już tego pewna. Oprócz tego jakieś sałatki, ciastka i pączki. Stoły zostały ustawione na szkolnym korytarzu. Jeśli chodzi o muzykę hitem były wtedy np. przeboje w wykonaniu Michaela Jacksona.

Czy uważa pani, że wybór XXII LO im. José Martí był dobrym wyborem?

Bez wątpienia był to dobry wybór. Szkoła nauczyła mnie ciężkiej pracy i przekonania,
że rzadko kiedy sukces przychodzi bez wysiłku. Przydała mi się ta dewiza, gdy zostałam przyjęta na Wydział Historii na Uniwersytecie Warszawskim, bo i tam trzeba się było dużo uczyć i poradzić sobie z niejedną stresującą sytuacją. I choć teraz podobne spostrzeżenia nie są modne, a bywa, że nie najlepiej widziane – muszę przyznać, że dało mi to siłę na dalsze lata mojego życia. Na sprostanie kolejnym wyzwaniom. Czasami naprawdę nie warto sobie pobłażać i usprawiedliwiać się ze wszystkiego.

 

 

Rozmawiały: Maja Jarząbek (uczennica XXII LO) i Karolina Rudzik

Wywiad ukazał się w jubileuszowej publikacji z okazji 75-lecia XXII LO w Warszawie.

Agnieszka Janiszewska (Przepiórkowska) – absolwentka XXII LO z 1987 r. i absolwentka historii na Uniwersytecie Warszawskim. Na co dzień pracuje jako nauczyciel historii w podwarszawskim liceum. Jako pisarka specjalizuje się w literaturze obyczajowej,
do jej najsłynniejszych publikacji należą:
Szepty i tajemnice (2015), Aleja starych topoli (2017) oraz powieść Pamiętam (2017).

 

 

 

Artykuły z tej kategorii

25 lipca 2024
„Byłem
19 czerwca 2024
Urzekła
29 kwietnia 2024
"Jak
05 kwietnia 2024
Pojednanie