Rudzik na Bielanach

Grzegorz Damięcki i Karolina Rudzik na Żoliborzu
06 stycznia 2021

Andrzej Saramonowicz

„Dzisiejsi licealiści będą za 30-40 lat zanudzać młodzież opowiadaniami o dojrzewaniu w czasach światowej pandemii”

 

W maju 2019 r. odwiedził pan szkołę po latach. Jakie były pana wrażenia po tym spotkaniu? Czy powrót do starych murów szkolnych rozbudził później inne wspomnienia, o których pan wcześniej nie wspomniał?

Mam bardzo dużo wspomnień związanych z naszym liceum i mną jako licealistą. W ogromnej mierze bardzo dobrych. To był czas wielkich przyjaźni i niekończących się spotkań towarzyskich, dużo bardziej intensywnych niż relacje młodzieży dziś. Także dlatego, że dziś jest więcej atrakcji niż w moich czasach, w których spotkanie z drugim człowiekiem nie mogło zostać zastąpione przez internet, gry komputerowe, filmy online itd.

I wszystko, co się wiąże z moimi przeżyciami licealnymi, pamiętam bardzo dobrze, nie wszystko jednak nadaje się do opowiadania na publicznych spotkaniach. Może kiedyś napiszę o tym powieść albo zrobię film.

 

Andrzej Saramonowicz podczas spotkania z uczniami w XXII LO w maju 2019 r. Spotkanie zostało zorganizowane przez Młodzieżową Radę Dzielnicy Bielany m. st. Warszawy

Fot. Franciszek Zakrzewski

 

Andrzej Saramonowicz podczas spotkania z uczniami w XXII LO w maju 2019 r. Spotkanie zostało zorganizowane przez Młodzieżową Radę Dzielnicy Bielany m. st. Warszawy

Fot. Filip Naumienko

Andrzej Saramonowicz podczas spotkania z uczniami w XXII LO w maju 2019 r. Spotkanie zostało zorganizowane przez Młodzieżową Radę Dzielnicy Bielany m. st. Warszawy

 

Mówił pan wtedy, że utrzymuje kontakt z kolegami ze szkolnej ławki: Witoldem Jacórzyńskim i Marcinem Baczyńskim. Czy kiedy się spotykacie, wspominacie razem czasy szkolne?

Marcin Baczyński to mój najbliższy przyjaciel do dziś. Spotykamy się bardzo często, nie tylko dlatego, że zajmujemy się podobną profesją (Marcin jest również scenarzystą, autorem wszystkich części kinowego hitu Listy do M., ale przede wszystkim z tego powodu, że jesteśmy dla siebie ciągle ważni i towarzysko atrakcyjni. Z Witkiem Jacórzyńskim, który jest profesorem filozofii i etnografii w Meksyku, widuję się z powodów oczywistych rzadziej. Teraz mieliśmy z Marcinem odwiedzić go w Hiszpanii (w której będzie mieszkał przez najbliższy rok), ale pandemia nam to na razie uniemożliwiła.

Oczywiście, kiedy się we trzech spotykamy, mówimy także o szkole (a dokładnie rzecz ujmując o nas w czasach szkolnych), ale to nie jest jedyny temat naszych rozmów. Nie przypominamy w tym więc legendarnych kumpli z wojska, którzy poza wspomnieniami z koszar nie mają sobie nic do powiedzenia. Nasza przyjaźń ciągle jest żywa i zmienia się wraz z nami.   

Opowiadał nam pan o wybryku pana Marcina. Czy mógłby pan przypomnieć tę historię?

Wybryk to raczej określenie belferskie, w którym już jest zawarta negatywna ocena, ja bym to nazwał przebiegłym i uroczym żartem. To było w czasie stanu wojennego, kiedy za jedną z form protestu przeciwko terrorowi władzy, uczniowie uznawali tzw. ciche przerwy. Wiem, że teraz może się to wydać błahe, ale zapewniam, że szkoła, gdzie na korytarzach są setki uczniów, i w której panuje głuche milczenie, naprawdę robi wrażenie.

Nie oceniam odwagi ówczesnej dyrekcji liceum im. José Martí, ale nie bardzo jej się nasz protest podobał, więc byliśmy po wielokroć namawiani, by tego milczenia zaprzestać, a ponieważ nie chcieliśmy, pewnego dnia dyrekcja w swojej przemyślności uznała, że jeśli zagoni wszystkich nauczycieli do pokoju nauczycielskiego, by tego milczącego protestu nie widzieli i nie słyszeli, to potem łatwo się wytłumaczy z kłopotu, gdyby kuratorium czy milicja miały jakiekolwiek pretensje. I kiedy już wszyscy nauczyciele zostali karnie zapędzeni do pokoju nauczycielskiego, to się okazało, że w pośpiechu zostawiono klucz w zamku po zewnętrznej stronie. Wówczas Marcin Baczyński, jak gdyby nigdy nic, zamknął pokój, a klucz wrzucił do sedesu i spuścił wodę. To była z pewnością jedna z najdłuższych przerw w historii naszego liceum.    

 

Zdjęcie klasowe Andrzej Saramonowicz klęczy pierwszy od lewej

Andrzej Saramonowicz klęczy pierwszy od lewej

 

Gdy spotyka się pan ze swoim bratankiem Stanisławem Saramonowiczem (również absolwentem naszego liceum), to czy wspominacie razem szkołę, porównując, jak to było kiedyś i dziś? Pana córka Konstancja również jest absolwentką tego liceum. Czy rozmawiacie o liceum, o nauczycielach, sposobie nauczania, podejściu do ucznia kiedyś i dziś?

Ani Staś, ani Konstancja nie wspominają liceum ze szczególnym sentymentem, wolałbym jednak szczegółowo nie tłumaczyć dlaczego, bo przy święcie nie chcę sprawić przykrości paru osobom, które pracowały w szkole w ich czasach i być może ciągle jeszcze tu pracują. Dla mnie czasy liceum kojarzą się wspaniale, wszelako nie ze względu na samą szkołę, a raczej przyjaciół, których wówczas miałem. Nauczyciele – mogę to dziś powiedzieć z pełną odpowiedzialnością – poza kilkoma wyjątkami, których szczególnie miło wspominam, byli raczej marni, zarówno zawodowo, jak i charakterologicznie.

Wracając jednak do wątku familijnego, to chyba jest jakaś rodzinna karma związana z tym liceum, bo kończyły je także moje ciotki. Jak ktoś dobrze „pogrzebie” w archiwach, to je odnajdzie.  

Na studniówce w 1983 roku został pan królem. Co było oceniane? Strój, taniec?

Ja nie zostałem królem studniówki w trakcie, ale zostałem nań wybrany przed. A królową była Agnieszka Jędrzejuk, przepiękna blondynka z klasy biologiczno-chemicznej, dziś mieszkająca w Hiszpanii. Nie wiem, dlaczego akurat myśmy zostali wybrani, mam wrażenie, że był to arbitralny wybór pani Maryli Sikorskiej, nauczycielki WF-u, która zajmowała się organizacją balu maturalnego. Niestety, już się tego nie dowiemy, jakie były konkretne powody, bo pani Sikorska po kilku zaledwie latach od tej matury zmarła na raka. 

Pamiętam, że moim obowiązkiem jako króla balu było wygłoszenie przemówienia. Chyba nie poszło mi najlepiej, bo byłem już pijany. Moja matka ‒ która z ramienia rady rodziców była obecna wówczas na sali gimnastycznej – powiedziała mi następnego dnia rano, że strasznie się za mnie wstydziła. Ale jakoś zbytnio się tym nie przejąłem.

 

Andrzej Saramonowicz jako król studniówki w XXII LO

Andrzej Saramonowicz jako król studniówki

 

A jak się wtedy bawiła młodzież? Do jakich piosenek najchętniej tańczyła?

Muzyki nie pamiętam, ale to dlatego, że ja nie lubię tańczyć, więc poza obowiązkowym polonezem do niczego nie dałem się więcej namówić. Pamiętam za to bardzo dobrze, w jakich miejscach mieliśmy od wielu dni poutykany w szkole alkohol, którego nie wolno było wnosić. Były jakieś kontrole antyalkoholowe, więc część wódki – cóż za genialny plan! – wnieśliśmy na teren szkoły w sobie, wypijając ją rach-ciach na placu, gdzie dziś stoi bielański ratusz. Proszę wybaczyć, że ja tak o tym alkoholu dużo, ale jak się ma 18‒19 lat, to się do tego przywiązuje naprawdę dużą wagę, z pewnością nadmierną. I jestem pewien, że akurat w tym aspekcie my z lat 80. XX wieku nic a nic się od współczesnej młodzieży nie różnimy.

Jakie ma pan wspomnienia związane z Bielanami z początku lat osiemdziesiątych?

Kiedy powiem, że czołgi na ulicach, to wszyscy uznają mnie za nudnego pierdołę, epatującego nieznośnym kombatanctwem. Ale w takich czasach akurat przyszło mi i moim przyjaciołom żyć, więc trudno się dziwić, że to pamiętam wyraźnie. Dzisiejsi licealiści będą za 30-40 lat zanudzać młodzież opowiadaniami o dojrzewaniu w czasach światowej pandemii, bo to jest dzisiejsze doświadczenie pokoleniowe, którego już nic nie wytrze z pamięci.

No i pamiętam nieustanne imprezy, robione po domach, przez które przewijały się tabuny młodych ludzi, często z różnych szkół i środowisk. Imprezowaliśmy tydzień w tydzień, nie zaprzątając sobie głowy koniecznością budowania przyszłych karier, bo uważaliśmy – przynajmniej ja i moi najbliżsi przyjaciele – że żadnej przyszłości w państwie dyktatury komunistycznej i tak dla nas nie ma, więc nie pozostaje nam nic innego, jak się tylko w sposób atrakcyjny zmarnować.   

Czy będąc w liceum pisał pan pierwsze własne teksty, nie licząc wypracowań na język polski?

Pisałem pamiętnik, w którym nieśmiało próbowałem przekonywać samego siebie, że zostanę kiedyś artystą. Pisałem też jakieś malutkie formy beletrystyczne, ale ja się wówczas składałem z wielkich niepewności, więc je od razu niszczyłem. Nie pisałem nigdy wierszy, za to pisałem piosenki, które potem przy akompaniamencie gitary, odśpiewywałem znajomym. Mam wrażenie, że kilku z tych piosenek do dziś nie muszę się wstydzić. 

 

Po maturze w 1983 r. Andrzej Saramonowicz stoi drugi od lewej.

Po maturze w 1983 r. Andrzej Saramonowicz stoi drugi od lewej.

 

Czy jakieś wydarzenie z czasów licealnych zainspirowało pana do napisania felietonu czy scenariusza?

W moich filmach czy książkach są często jakieś wątki z czasów szkolnych. Na przykład w powieści Chłopcy pojawiają się belfrzy, którzy noszą nazwiska nauczycieli z liceum im. José Martí z lat 80. XX wieku. Napisałem też kilka opowiadań ‒ które były drukowane tu i tam ‒ gdzie pojawiają się bohaterowie podobni do mnie i moich przyjaciół, z którymi poznałem się w liceum. No i ciągle noszę się z zamiarem napisania scenariusza lub powieści o młodych ludziach w latach stanu wojennego. Ale zdecydowanie bez martyrologii, wyłącznie obyczaj w tragikomicznym sosie. Może kiedyś się do tego zbiorę.

 

Rozmawiała: Karolina Rudzik

Wywiad ukazał się w jubileuszowej publikacji z okazji 75-lecia XXII LO w Warszawie.

Andrzej Saramonowicz wspomina swoje liceum XXII LO na Bielanach

Andrzej Saramonowicz – absolwent XXII LO z 1983 r. Reżyser, scenarzysta, pisarz, dramaturg i dziennikarz. Autor największych polskich hitów komediowych w XXI w. (m.in. Ciało, Testosteron i Lejdis). Wydał dwie powieści (Chłopcy w 2015 i Pokraj w 2018). Członek zarządu Gildii Reżyserów Polskich.

 

 

Artykuły z tej kategorii

25 lipca 2024
„Byłem
19 czerwca 2024
Urzekła
29 kwietnia 2024
"Jak
05 kwietnia 2024
Pojednanie