Rudzik na Bielanach
Mieszkasz na Starych Bielanach, w pięknej okolicy...
Tak, mieszkam tutaj, na Przybyszewskiego, od 1937 roku. I jestem już jedyna od sprzed wojny… Kiedyś był tu gęsty las, ale dzięki marszałkowi Piłsudskiemu w latach 30-tych powstało osiedle na Bielanach… Wcześniej był to teren, na którym były wojska rosyjskie i niemieckie. Natomiast dzięki zaangażowaniu pani Piłsudskiej powstał sierociniec „Nasz Dom”. Pani Piłsudska była wspaniałą kobietą, której los kobiet i dzieci nie był obojętny. A w sierocińcu było przedszkole, o czym niestety nie wszyscy wiedzą. Bawiły się tam razem sieroty i dzieci z Bielan. I ja również. Pamiętam takie jedno zdarzenie z 1943 lub 1944. Podczas nalotu musieliśmy szybko się schować, a ja sturlałam się ze schodów i złamałam obojczyk… Później chodziłam tylko w bandażach, gipsu nie było.
Zdjęcia powojenne na dzisiejszym Wawrzyszewie
Chrzest Ewy w 1937 r. Zdjęcie zostało zrobione w mieszkaniu na Przybyszewskiego. Ewa siedzi na kolanach babci i chrzestnej.
Dużo pamiętasz z dzieciństwa?
Po wojnie wróciliśmy właściwie do pustego mieszkania. Na resztkach barykady od ul. Kleczewskiej do Przybyszewskiego wzdłuż ul. Kasprowicza znalazłyśmy dwa krzesełka i moją połamaną dziecięcą szafę. Jedno krzesło przekazałam jako eksponat do Muzeum Historii Polski. Kiedyś nie mieliśmy zabawek… Największą radość sprawiały nam zabawy na dworze. Z chusteczek robiliśmy takie myszki, małe i duże, i to były nasze zabawki… Niestety czasem chodziliśmy na gruzy i huśtaliśmy się na różnych prętach…, póki rodzice się o tym dowiedzieli, bo przecież to była niebezpieczna zabawa. Zimą wylewaliśmy wieczorem wodę na ulicę pokrytą „kocimi łbami”, a rano była gotowa ślizgawka. Na górce, gdzie obecnie jest Przychodnia Lekarska przy Kleczewskiej, stała kuźnia. Ślizgaliśmy się na niej „na kowala” – to w naszym dziecięcym i bielańskim slangu oznaczało, że będziemy się ślizgać na butach. Ślizgaliśmy się też na pokrywkach. Nie raz wracałam do domu z podartymi majtkami, bo przecież dziewczynki nie chodziły w spodniach. W Lesie Bielańskim była też skocznia narciarska i jeździliśmy tam na sankach albo po prostu na teczkach szkolnych, albo na brzuchu „na śledzia”.
Kiedyś na Bielanach wszyscy się znaliśmy. Dzieci się bawiły, a dorośli, rodzice odwiedzali się regularnie. Były też spotkania samych kobiet, podczas których stawiały sobie pasjanse, wróżyły sobie, czy mężowie, synowie i dziadkowie żyją. Piły kawę z palonych żołędzi, czasami piórka herbaty z rumiankiem zaparzały. Powojenną największą atrakcją były potańcówki w Lesie Bielańskim, na tak zwanych dechach. Zresztą pół Warszawy przyjeżdżało na nasze Bielany, właśnie na zabawy, na tańce i karuzelę. Dzieci też miały atrakcję, bo pełno było straganów, na których można było coś wygrać, np. domki ze szkła i lusterka. Przed wojną też było tu mnóstwo atrakcji, np. regaty, bo było dobre zejście do rzeki.
Mam wrażenie, że kiedyś bardziej dbano o to, by czas spędzać razem …
Kiedyś wszyscy byliśmy bardzo blisko ze sobą, społeczność była zżyta. Po ukończeniu liceum często się spotykaliśmy, pamiętaliśmy o naszych profesorach i regularnie się z nimi spotykaliśmy. A jak odeszli, jeździliśmy co roku na ich groby. Profesorowi Pietrasowi robiliśmy zawsze pierogi i zawoziliśmy mu, aż do jego ostatnich dni. Uwielbiałam te spotkania, bo rozmawialiśmy o naszych czasach młodości. Bardzo dobrze wspominam naszą dyrektorkę, prof. Ringmanową, która założyła Liceum na Barcickiej (obecnie XXII LO im. Jose Marti). Pierwszymi absolwentami liceum, moimi kolegami, byli m.in. Jerzy Flisak (znany rysownik), Jerzy Jackl (profesor historii literatury), Jacek Kuroń (polityk) czy Roman Duszek (znany grafik). To były fajne czasy.
Ewa z koleżankami przy Liceum na Barcickiej, początek lat 50-tych.
Jak wspominasz okolice dzisiejszych Starych Bielan?
Chełmżyńska (dziś Płatnicza) była kiedyś bardzo ruchliwą ulicą, bo do pana Banasiaka jeździło się po węgiel, a pani Banasiakowa prowadziła sklep. Zresztą pan Banasiak był też wozakiem i po całej Warszawie rozwoził ten węgiel. Marymoncka była też ruchliwa i jeździł tam tramwaj. Lubiłam las i spacery, ale po wojnie było jeszcze niebezpiecznie, bo gdzieniegdzie były jeszcze miny. Pamiętam, że jednego chłopca mina rozerwała na strzępy i jego ciało było dookoła porozrzucane… Później oczyścili obszar z różnych pozostałości z wojny. I mogliśmy bawić się w chowanego czy w Indian. Na Bielanach zawsze było dużo zieleni. Choć przed wojną zaczęto już powoli wycinać las, by stawiać domy. Taka kolej rzeczy – miasto musiało się rozrastać, teraz też tak jest. Podczas I wojny światowej nasypano zwał z ziemi na Twardowskiej, by zatrzymać wojska. A domki na Twardowskiej były budowane jako wystawy. Te budynki należały do „Zdobyczy Robotniczej”. W domach mieszkali robotnicy – majstrowie, cieśle i kierownicy budów. Wspomnienia ze Starych Bielan i z Powstania Warszawskiego na Bielanach zostały opisane przez Ewę Marczewską – na podstawie wspomnień jej mamy. Bardzo polecam tę książkę.
Jakie wydarzenie zapadło Ci głęboko w pamięci?
Pamiętam dość dobrze pierwsze powojenne wydarzenie. Ludzie zjeżdżali się na Bielany. I wtedy zorganizowano koncert na AWF-ie, na którym tańczyła i śpiewała moja mama – zawodowa tancerka. Wszyscy płakali, gdy mama śpiewała refren jednej piosenki: „Bo ja wrócę pewnego dnia, w drzwi zastukam, spytasz kto tam, to ja. Więc gdy płakać miła chcesz, szepnij tylko, Boże strzeż i ja wrócę ukochana wiesz.” Tę piosenkę śpiewał przed wojną Mieczysław Fogg. Inne wydarzenie, które pamiętam bardzo dobrze, to odgruzowanie i przygotowywanie szkoły na ulicy Zuga. Bo od razu po wojnie, w 1945 nie było szkoły i wszyscy uczyliśmy się w prywatnych domach. Jako dziecko zapamiętałam też dużą uprzejmość i radość, gdy tylko spotkaliśmy znajome twarze na ulicy. Obserwowaliśmy naszych rodziców i sąsiadów, jak cieszyli się i witali się z osobami, których od dawna, od czasów wojny i okupacji, nie widzieli. Wszyscy sobie pomagali i wspierali się.
Miałam taki woreczek na szyi, który mama mi uszyła. I wkładała mi tam czasem herbatę czy kawę – tam mi mówiła. A ja z tą herbatą czy kawą musiałam iść po innych domach, gdzie mi zdejmowano ten woreczek i dosypywano więcej tej herbaty i kawy – tak mi wtedy tłumaczono. Nie zaglądałam do środka, ale po wielu latach, gdy byłam już w liceum, mama powiedziała mi, że kawą, herbatą lub cukrem były przysypywane małe, konspiracyjne karteczki…
Ewa ze swoją mamą na Bielanach.
Bardzo ciepło wspominasz swoją mamę.
Przed wojną była tancerką klasyczną i znała świat kultury. Moja mama zawsze udzielała się w przeróżnych przedsięwzięciach, zawsze pomagała innym i uczyła mnie od dziecka, aby nieść bezinteresowną pomoc. Do dzisiaj pomagam jak mogę, udzielam się w wolontariacie, Stowarzyszeniu Absolwentów XXII LO i Bielańskiej Radzie Seniorów. Bez tego nie wyobrażam sobie życia.
Ewa jako członkini Stowarzyszenia Absolwentów XXII LO im. Z. Ringmanowej, autor zdjęcia: Witold Jabłonowski.
Ewa Szermińska-Morsakowska (z domu Hejnikowska) - mieszkanka Starych Bielan od 1937 roku, niegdyś radna Gminy Bielany, działaczka Solidarności, członkini Stowarzyszenia Absolwentów XXII LO im. Z. Ringmanowej, obecnie aktywna wolontariuszka i radna Bielańskiej Rady Seniorów.