Rudzik na Bielanach

Jarosław Zieliński na blogu Rudzik na Bielanach
31 marca 2021

Jarosław Zieliński

„Sławiona powszechnie uroda i niezwykłość Bielan, to po trosze mit”

 

Co najbardziej fascynuje Pana w Warszawie?

Od kilkudziesięciu lat mam ten sam problem – zawsze czułem się bardziej Warszawiakiem (w sensie narodowości!), niż Polakiem, bo przecież rdzenny Warszawiak daleki jest od modelu etnicznego monolitu. A ja jestem z tym miastem związany z dziada-pradziada, po mieczu i po kądzieli. To ma się w genach, więc serce każe kochać, choć świadomość czasem zgrzyta. Moja fascynacja jest zatem nieco niezdrowa – jak u turpisty, czy sadomasochisty. W dawniejszych latach z jednej strony fascynowała mnie niesamowita historia Warszawy, a z drugiej jej szpetota, amorficzność, rozlazłość, szarość i byle-jakość. Więc kochałem tę kalekę, ale jej nie lubiłem. Teraz jest lepiej – Warszawa w wielu aspektach zaczęła wreszcie przypominać europejską metropolię, wiele ran pozszywano, dziury załatano, skórę wygładzono i podkręcono kolorki. Coraz mniej w całym konterfekcie są widoczne betonowe protezy i szczerbata sztuczna szczęka pierzei ulicznych, a coraz bardziej witalność, elegancki strój i makijaż. Zmieniły mi się priorytety i np. dziś Stare Miasto średnio lubię, ale go nie kocham, bo widzę w nim sztuczny twór, a przecież wiem, jak inaczej wyglądało to przedwojenne. Bycie warszawiakiem w średnim wieku, to w ogóle schizofrenia, no bo jak to wygląda – być nieco młodszym od Pałacu Kultury i wyraźnie starszym od Zamku Królewskiego?! Uwielbiam ogryzki oryginalnej, starej zabudowy w Śródmieściu Południowym czy na Pradze, szczególnie czynszówki, choć mam świadomość, że ocalały przede wszystkim budynki o stosunkowo miernej lub bardzo małej wartości, na które szkoda było Niemcom trotylu. Podziwiam i badam również przedwojenny modernizm Śródmieścia i Mokotowa w jego luksusowym nurcie, niemniej pamiętam, że były to dosyć wyjątkowe kreacje na tle masowej zabudowy miasta, które za prezydentury Starzyńskiego pokonało jedynie niezbyt wielki odcinek drogi od Delhi Zachodu do Paryża Północy. I jeszcze jedno: jak w starym dowcipie o Francuzach. To, co najmniej mi pasuje do mniej lub bardziej zasłużonego miana metropolii o bogatej historii, to znakomita większość jej mieszkańców. W polskich wsiach i miasteczkach niemal wszyscy nie cierpią Warszawiaków (z dużymi miastami bywa różnie – na paranoję w tym względzie cierpi przede wszystkim Kraków), urągając nieuprzejmości, zadzieraniu nosa i w ogóle chamstwu. To również jest obiekt mojej fascynacji i gdy spotykam się z takim dictum, to odpowiadam, że skarżący się mają widać jakiś problem z krewnymi, którzy w naszym grodzie osiedli i tworzą przytłaczającą większość populacji. Traktują to nieszczęsne miasto jak kopalnię złota, konsumują je, przeżuwają i wypluwają, najzupełniej bezrefleksyjnie i bezrozumnie. Fascynuje mnie również ciemnota przeciętnego „rezydenta” (nie użyję terminu Warszawiak), który np. bez wahania walnie sobie na kufer auta nalepkę „Pamiętamy” z symbolem Polski Walczącej, ale nie jest w stanie wydukać, kiedy wybuchło Powstanie, że już nie wspomnę o innych fundamentalnych datach z dziejów Stolicy. Mówię to jako syn powstańca warszawskiego. Mam problem nawet z większością tych, którzy – jak to się dziś mówi – są fanami Warszawy, siedzą na stronach i grupach internetowych i zazwyczaj wymieniają uwagi w przedziale od powierzchownych, do głupich. Szczególnie wkurzają mnie niektórzy tzw. miłośnicy zabytków, którzy przejawiają wobec nich jakieś niepokojąco erotyczno-fanatyczne uczucia, każące używać mi określenia „lubieżnik zabytków”. Na nerwy działają mi również niektórzy hobbyści-zbieracze, którzy szaleją na aukcjach i wykupują wartościowe varsaviana za niebotyczne ceny, by je potem zachomikować w swoich norkach. Na policzenie prawdziwych badaczy i koneserów tematu raczej wystarczy palców u obu rąk. Na szczęście znam prawie wszystkich.

Czy wszystkie jej tajemnice zostały już odkryte?

To znów jak w dowcipie: gdybym znalazł całe złoto świata, to nie byłbym poszukiwaczem. Wszystkie tajemnice? To jak wszystkie gwiazdy. Każde odkrycie generuje więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie powiem Pani, ile tajemnic jest jeszcze do odkrycia – ja mierzę się z nimi w tempie niewiele mniejszym, niż następują odkrycia nowych planet w kosmosie. Policzalne są oczywiście Wielkie Tajemnice, jak np. data założenia Starej Warszawy i jej zaginiony pierwszy akt lokacyjny, jak również (do pewnego stopnia) setki takich bardziej średnich, ale pozostaje niemożliwe do zliczenia mrowie tych małych tajemnic. W grupie tych ostatnich staram się wyjaśnić tak z jedną dziennie, najlepiej po kolacji. I mówię to poważnie – wystarczy wziąć do ręki archiwalną fotografię, dotychczas nie poddaną analizie, albo uprzednio błędnie zinterpretowaną. Mam takich reprodukcji w zbiorach wiele tysięcy. Niemal na każdej można wyłuskać coś, co nie było wcześniej wiadome. Cały ocean tajemnic kryje się w zasobach starych ksiąg hipotecznych, których do dziś nie tylko nie zdigitalizowano, ale nawet nie sporządzono szczegółowych inwentarzy zawartości. Całe, wielkie zasoby archiwalne nie zostały dotąd opracowane, a ich przeszukiwanie przypomina błądzenie ślepego po Bibliotece Aleksandryjskiej. Inne tajemnice? Proszę bardzo złapać szpadelek i zacząć dłubać na dowolnym trawniku Muranowa czy Woli. W mojej ostatniej książce o warszawskich synagogach dowodzę, że nawet na gruntownie (wydawałoby się) przekopanym po wojennych zniszczeniach Starym Mieście można jeszcze liczyć na sensacyjne znaleziska.

Jakie jest najciekawsze miejsce, które już nie istnieje na mapie Warszawy?

Zależy, co kto uznaje za ciekawe. W Warszawie jest więcej materialnych miejsc zamienionych przez obcych najeźdźców i lokalnych głupców w zdematerializowaną przestrzeń, niż w jakiejkolwiek innej europejskiej metropolii. Znikły bez śladu tak niepowtarzalne byty, jak Marywil, ogrody Czartoryskiej, dziesiątki pałaców z ich zbiorami sztuki, księgozbiory i archiwa, a z drugiej strony np. żydowskie Nalewki, w atmosferę których choć na chwilę chciałbym się zanurzyć.

Gdyby mógł Pan cofnąć się w czasie – w jakim okresie, w którym wieku chciałby Pan żyć w Warszawie?

W żadnym. Urządza mnie tylko machina czasu i wizyty w różnych epokach, ale po pracy badawczej najchętniej pohulałbym po Warszawie epoki Mikołaja II – tej powierzchownej i karłowatej imitacji europejskiej metropolii, wyspie na morzu dzielnic rodem z azjatyckiego piekła. Na wszelki wypadek przechowuję spory plik stuletnich rubelków – żartuję, rzecz jasna. To czego mi najbardziej brakuje, to archiwaliów i bibliotek utraconych w akcie samobójczego powstania. Tak właśnie, szanuję i podziwiam bohaterstwo powstańców, ale tych, którzy zdecydowali o jego wybuchu uważam za ideologicznych szaleńców i zbrodniarzy.

Ranking wg Zielińskiego

Ulubiona dzielnica – moja.

 

Ulica Płatnicza zimą. Autor zdjęcia Karol Dadas

Ulica Płatnicza zimą. Autor zdjęcia Karol Dadas

 

Ulubiona ulica – moja, czyli Płatnicza, dawna Chełmżyńska. Mieszkam tu, z niewielką przerwą, całe życie, a rodzina od 1937 r.

Ulubiony pomnik – nie mam takiego. Niemal wszystkie nowsze od Syreny są okropne, a te najnowsze „bałwany” nie nadają się nawet do Muzeum Socrealizmu w Kozłówce, a jedynie do gabinetu grozy w wesołym miasteczku.

 

Klasztor wizytek. Autor zdjęcia Karol Dadas

Klasztor wizytek. Autor zdjęcia Karol Dadas

 

Ulubiony budynek – cała zabudowa klasztoru wizytek. Autentyk z XVII i XVIII wieku pełen skarbów sztuki. Trzeba by jedynie wyprowadzić siostry, bo zwykły śmiertelnik nigdy tego nie zobaczy.

Ulubiony plac – Unii Lubelskiej, jedyny, który wygląda niemal tak, jak przed wojną. I te „niebotyki”!

Ulubiony park – Ujazdowski, z tego samego powodu, choć za każdym razem boleśnie przypomina mi o świecie, którego już nie ma.

Ulubione zdjęcie - uwielbiam wysokiej rozdzielczości fotografie lotnicze sprzed 1944 r., które z użyciem zooma pozwalają zanurzyć się w istny plaster pszczeli niewiarygodnie zagęszczonej, tamtej Warszawy. Dzięki nim zlokalizowałem wiele zapomnianych budowli, np. ukrytych w podwórzach synagog.

Jest Pan autorem wielu publikacji o Warszawie – czy trudno jest dotrzeć do materiałów źródłowych?

Na tak sformułowane pytanie trudno odpowiedzieć. To tak jak spytać snajpera, czy łatwo mu trafić w cel. Jemu łatwo, po latach ciężkiej pracy, innym – nie. Praca ze źródłami w ogóle nie jest łatwa, szczególnie w warunkach dalekiej od kompletności digitalizacji archiwaliów (w porównaniu z Zachodem jesteśmy jeszcze daleko za przysłowiowymi Murzynami) oraz coraz bardziej głupawych i coraz to nowych biurokratycznych utrudnień. Oczywiście, jest z tym różnie – zależnie od instytucji, ale najgorszym cieniem kładzie się na wszystkim pandemia RODO-vidu, czyli restrykcyjna ochrona danych osobowych, do których nieskrępowany dostęp ma już dziś jedynie państwo policyjne. Obecnie siedząc w domu, mogę bez problemów pisać książkę o amerykańskich wieżowcach, bo internetowy dostęp do zasobów bibliotek i archiwów w USA to bułka z miodem (łyżka dziegciu to obsesyjne przestrzeganie praw autorskich). Projekt książki o Nowej Pradze i Szmulowiźnie na razie odłożyłem na półkę, bo nasze archiwa właściwie nic wartościowego przez sieć nie udostępniają, no, może z paroma wyjątkami.

Za swoje książki otrzymał Pan dużo nagród. Która jest dla Pana ważna?

Dla pisarza jest ważne, że w ogóle nagrody dostaje, ale z tych „dużych”, to jak z kobietą, zawsze wspomina się pierwszą – Literacką m.st. Warszawy z 2008 r., za żoliborski przewodnik             historyczny. Nagrody mają i ciemne strony, np. w ubiegłym roku musiałem zadowolić się nominacją do tej samej nagrody, bo – jak się dowiedziałem – już raz ją dostałem i wystarczy, a przecież w regulaminie nic nie ma na ten temat. Tymczasem książka „Plac” według opinii wielu znawców tematu, jest o niebo lepsza od „Żoliborza”. Z tego samego powodu odpadła w głosowaniu w ZAiKS-ie, ponieważ niedawno dostałem tam nagrodę za całokształt twórczości. I co ma piernik do wiatraka? No, wiem, coś ma. Na szczęście jury nagrody KLIO nie miało takich rozterek i tę nagrodę uzyskałem po raz trzeci, na dokładkę I Stopnia, za najlepsze historyczne varsavianum roku.

 

Sielski klimat przy Lesie Bielańskim. Autor zdjęcia Karol Dadas

Sielski klimat przy Lesie Bielańskim. Autor zdjęcia Karol Dadas

 

Co mają Bielany, czego nie mają inne dzielnice? Czym się wyróżnia?

To moja Mała Ojczyzna, więc z natury rzeczy wyjątkowa – nie stać mnie na obiektywizm. Niemniej w mojej świadomości to Stare Bielany z Lasem Bielańskim są tymi prawdziwymi Bielanami. Osiedli z czasów PRL nie lubię i nie rozumiem (pierwsze może wynikać z drugiego, ale nie do końca) i nie wyobrażam sobie życia w takich betonowych kurnikach. Kiedyś wytrzymałem rok na Ursynowie i poprzysiągłem sobie, że nigdy więcej. Zdaję sobie sprawę, że sławiona powszechnie uroda i niezwykłość Bielan, to po trosze mit. Stare Bielany faktycznie są jedną z najlepiej zabudowanych i zazielenionych enklaw Warszawy, Las Bielański z AWF-em jest fantastyczny, lesisty brzeg Wisły – wyjątkowy, stare Młociny urzekające, choć tylko coraz mniejszymi fragmentami, ale z drugiej strony serce dzielnicy to czarna dziura – obszary przemysłowe i poprzemysłowe, blokowy Wawrzyszew jest okropny, tzw. Wrzeciono niewiele mniej, a np. Radiowo, Placówka i Wólka Węglowa to taka szpetota i chaos przestrzenny, że można podejrzewać, iż dalej ciągną się już tylko azjatyckie stepy. Dodajmy do tego Cmentarz Północny i Górę Śmieciową – rzeczywiście inne dzielnice czegoś takiego nie mają. Są jeszcze nowe kolonie tzw. apartamentowców, czyli trochę ładniejszych bloków, podobnie jak one niczym nie różniące się od wznoszonych w innych dzielnicach i w całej Polsce. Wychodzi więc na to, że na mit pięknych Bielan pracuje – nie licząc lasu – jakieś kilkanaście procent powierzchni dzielnicy. Mnie te „procenty” wystarczą i ten właśnie spłacheć Warszawy kocham miłością bezbrzeżną, która z natury rzeczy jest bezrozumna.

 

AWF z lotu ptaka. Autor zdjęcia Karol Dadas

AWF z lotu ptaka. Autor zdjęcia Karol Dadas

 

Jaka historia, jakie odkrycie dotyczące Bielan najbardziej Pana zaskoczyła?

Najbardziej zaskakują mnie trupy w szafach rodziny i przyjaciół królika, które przy bardziej dogłębnym śledztwie co rusz z klekotem wypadają. A to wszystko szacowne, przedwojenne rody bielańskie. Ciekawy problem, gdy familijne mity zderzają się z ustaleniami badacza. Co gorsza, nie wszystko mogę ujawnić. Co do innych spraw, to niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, w końcu dorastałem w środowisku przedwojennych bielańczyków i nasłuchałem się setek rozmaitych historii z pionierskich czasów dzielnicy. Nowością były i są dla mnie wątki związane z dziejami dawnych wsi na terenie Bielan, ale daleko mi do fascynacji: wieś to nie moja bajka – jestem na wskroś zwierzęciem metropolitarnym.

Czy historia Żoliborza jest według Pana ciekawsza od historii Bielan, patrząc z dzisiejszej perspektywy?

Z punktu widzenia badacza nie ma historii bardziej i mniej ciekawych. Jako tylko współautor książki o Żoliborzu zająłem się słabo rozpoznanymi dziejami peryferii tej dzielnicy, m.in. Marymontem i Powązkami, a to przecież jednocześnie forpoczty moich Bielan.

Skąd u Pana zainteresowanie Nowym Yorkiem?

Jestem historykiem architektury i budownictwa miejskiego, więc to chyba naturalne. Nie twierdzę, że interesuję się specjalnie Nowym Jorkiem – pracuję nad książką o historii wieżowców, więc musiałem zagłębić się w dzieje rozwoju tej metropolii, ale równocześnie zrobiłem to w odniesieniu do np. Chicago, San Francisco i wielu innych amerykańskich miast, w których wyrastały pierwsze na świecie drapacze chmur. Dwa lata temu odbyłem podróż wokół USA i złapałem bakcyla tamtejszej architektury. To jednak nic dziwnego, ponieważ zawsze muszę się potężnie zainfekować tematem, zanim przystąpię do jego opracowywania. Tak było w przypadku dworców kolejowych, oświetlenia ulicznego, neonów, czy synagog. Krótko mówiąc – normalka.

Jakie jeszcze inne miasta, stolice Pana fascynują?

Tu trzeba oddzielić miasta, które mnie fascynują, od tych z których historią się mierzę. W pierwszej grupie moimi niewątpliwymi faworytami są Porto, Amsterdam, Odessa i Lwów. Tuż za nimi San Francisco, Ryga, Konstancja i Siena. Uwielbiam też martwe miasta prekolumbijskiej Ameryki, najbardziej te jeszcze niezadeptane przez hordy „zaliczaczy”. Widziałem w życiu mnóstwo miast, ale w wielu najsłynniejszych wcale się nie zakochałem. Według mnie bardziej prawidłowy podział, to na takie miasta, w których dobrze się czuję i instynktownie je rozumiem, oraz na takie, w których odczuwam dezorientację, po prostu ich nie ogarniam. Na mojej „czarnej liście” są np. Los Angeles, Mexico City, Delhi i Pekin. Biorę jednak poprawkę na to, że gdybym nie czuł ducha Warszawy, to pewnie też bym jej nie pokochał i głowy za nią bym nie dał.

 

Rozmawiała Karolina Rudzik

 

Jarosław Zieliński – autor i współautor kilkudziesięciu publikacji poświęconych Warszawie. Autor kilkuset prac studialnych, artykułów naukowych i popularnonaukowych, felietonów, artykułów prasowych oraz kilkudziesięciu scenariuszy telewizyjnych. Współtwórca reaktywowanego miesięcznika „Stolica”. W 2008 został nagrodzony Nagrodą Literacką m.st. Warszawy za przewodnik po Żoliborzu „Żoliborz. Przewodnik historyczny”, a także odznaką Zasłużony dla Warszawy. W 2013 laureat Nagrody Klio III Stopnia, a w 2014 Nagrody Klio II Stopnia w kategorii varsavianów. W 2015 uzyskał Nagrodę m.st. Warszawy za zasługi dla Stolicy oraz Nagrodę ZAiKS za twórczość literacką w dziedzinie varsavianów. W 2020 nominowany do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i laureat Nagrody Klio I Stopnia. W latach 1992–2012 członek Zespołu Nazewnictwa Miejskiego m.st. Warszawy.

 

 

 

Artykuły z tej kategorii

25 lipca 2024
„Byłem
19 czerwca 2024
Urzekła
29 kwietnia 2024
"Jak
05 kwietnia 2024
Pojednanie