Rudzik na Bielanach
„Mam do Bielan ogromny sentyment”
Czym są dla Pani Bielany?
Jedynym i ukochanym miejscem do życia. Mam do Bielan ogromny sentyment. Nie umiałabym się stąd wyprowadzić i nic mnie stąd nie ruszy. Na Bielanach mieszkam od urodzenia. Dzieciństwo spędziłam przy Barcickiej i Cegłowskiej. Całe dnie bawiliśmy się na ulicach z kolegami i z koleżankami, w Lesie Bielańskim robiliśmy wycieczki rowerowe. W tamtych czasach było bardzo spokojnie i bezpiecznie. Bielany były naszym Bullerbyn. Kiedyś podczas spaceru wzdłuż Lasku Bielańskiego tata powiedział mi, że tutaj kończy się świat. Przed nami była tylko pustka aż po horyzont. A ja wtedy nie miałam świadomości, że ziemia jest okrągła i nie mogłam zasnąć, bo wydawało mi się, że za tym końcem świata jest czarna dziura. A dziś właśnie mieszkam dokładnie tam, gdzie ten świat z mojego dzieciństwa się kończył.
Swoje lata licealne też Pani spędziła na Bielanach…
Byłam bardzo zawiedziona, że nie dostałam się do Dewulotu (obecnie XXXIX Liceum Ogólnokształcące im. Lotnictwa Polskiego), ale na szczęście zostałam przyjęta do liceum Jose Marti. Było fajnie w pierwszym okresie, gdy liceum mieściło się jeszcze na Żeromskiego, gdzie było dużo przestrzeni. Ale w roku szkolnym 1967/68 była przeprowadzka na Staffa, do o wiele mniejszego budynku, gdzie do tej pory uczyły się dzieci z podstawówki. Miałam wrażenie, że jesteśmy zamknięci w domku krasnoludków…I czuliśmy się, że stała nam się krzywda.
Jak wspomina Pani Bielany lat 50. i 60.?
Gdy byłam mała chodziliśmy bawić się na Serek Bielański, gdzie znajdowało się czaszki ludzkie i części broni po wojnie. Z grupą przedszkolaków podczas spacerów po Lesie Bielańskim znajdowaliśmy ludzkie kości… To było dla nas przerażające. Wojna zawsze była gdzieś w tle, czy to w takich okolicznościach, czy w opowiadaniach. Okolice Marymonckiej, Kasprowicza, Podczaszyńskiego i alei Zjednoczenia, ten czworokąt, który te ulice tworzą, to była cudowna kraina. Stały tam małe domki willowe wśród zieleni. W dalszych partiach Bielan powstawały nowe osiedla, które były uznawane wówczas za przejaw nowoczesności. A my mieszkaliśmy w domach, gdzie przy każdej ulicy znajdowały się gazowe latarnie, które nadawały okolicy niezwykłego uroku i klimatu. Każdy dom był otoczony ogródkiem. Były psy i koty. Mieliśmy dużo miejsc zabaw i kryjówek.
Tekstem do piosenki pt. W moim magicznym domu, którą śpiewa Hanna Banaszak, zainspirowała się Pani tutaj na Bielanach. Gdzie dokładnie?
Ta piosenka to trzecia, którą napisałam w życiu i ma już ponad 40 lat. Jest bardzo prawdziwa. Wzięła się właśnie z mojego „włóczenia się” po Bielanach z psami i z mojego zwyczaju zaglądania ludziom przez okna do domu. Bardzo lubiłam wyobrażać sobie, co tam się dzieje w środku. To pewnie wynikało z potrzeby ciepła, spokoju i bezpieczeństwa, bo mój dom z lat dziecięcych niestety taki nie był. Refren tej piosenki sam spadł mi z nieba. Nagle usłyszałam go w głowie. To jest piosenka o tych domach na Barcickiej, Lubomelskiej i Cegłowskiej, które znałam jak własną kieszeń. Dla mnie to była esencja bezpieczeństwa. Czasem znałam te domy, bo tam mieszkali moi koledzy z dzieciństwa. A kot Maciej z tej piosenki istniał naprawdę i bardzo go kochałam. Ta piosenka to emanacja moich uczuć do Bielan. I chyba dlatego wszyscy lubią tę piosenkę, bo opowiada o bezpiecznym kawałku świata.
https://www.facebook.com/watch/?v=2961924590499191
Pewnie bielańska dzika grusza też była inspiracją do napisania tekstu do piosenki Święty spokój?
Tak! To była grusza przy ulicy Podczaszyńskiego. Codziennie ją mijałam, gdy szłam z psem na spacer. Była też druga grusza, która rosła w naszym ogródku za oknem. I pewnie te dwie bielańskie grusze zainspirowały mnie do napisania tej piosenki [śmiech]. Do tej piosenki mam ogromny sentyment, bo tam są moje emocje i dużo prawdy.
A „kamyk zielony” z piosenki Remedium, również w wykonaniu Maryli Rodowicz, istnieje naprawdę?
Oczywiście. Znalazłam go, jak miałam 9 lat, gdy byłam na wakacjach w Tomaszowie Mazowieckim. I wmówiłam sobie, że przyniesie mi szczęście. Ale musiałam na to szczęście długo czekać, bo kamyk zaczął działać, gdy zostałam studentką i „wrzuciłam” go do refrenu „Wsiąść do pociągu”. Ten refren też spadł mi z nieba. I zawsze przypominał się, gdy jechałam tramwajem na uczelnię i traktowałam go jako natrętną myśl, nie wiedząc czemu pojawia się w mojej głowie. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że to jest refren piosenki i muszę teraz dopisać zwrotki. Dwa lata później, gdy siedziałam przy maszynie do pisania i pisałam pracę magisterską, znalazłam ogłoszenie w Ekspresie Wieczornym: Program Trzeci poszukuje młodych autorów. To był akurat 1 czerwca, Dzień Dziecka. Wysłałam kilka wierszy i zostałam zauważona. Jestem przekonana, że ten kamyk zielony wtedy się obudził i powiedział „no dobra, zaczynamy” [śmiech]. Do dzisiaj pomaga mi w trudnych momentach. Kiedyś go zgubiłam… i byłam przerażona. Na szczęście szybko się odnalazł.
W jakich okolicznościach powstał tekst do piosenki pt. Zamiast?
To był 1981 rok. Początek stanu wojennego w Polsce, a ja właśnie zostałam matką. Byłam przerażona tym, co dzieje się dookoła mnie. Była zima, wyłączali ciągle prąd i nie było czym palić w piecu. Myśleliśmy nawet o paleniu książek. Na ulicach czołgi i pojazdy pancerne, które stacjonowały na AWF-ie i codziennie jeździły Marymoncką. Obserwowałam je z okna, trzymając moją małą córkę na rękach. Byłam zrozpaczona, że żyję w takich czasach i czułam się bardzo bezradna. W zasadzie została tylko taka „rozmowa z Bogiem”, bo na nic innego nie ma już siły. Dziś już wiem, że to od nas zależy, czy my ten nasz świat uratujemy czy go zupełnie pogrążymy.
Ma Pani ulubione wykonanie swoich tekstów piosenek?
Miałam duże szczęście do wykonawców, ale najbardziej podobają mi się pierwsze wykonania moich piosenek. Uwielbiam wykonanie „Wsiąść do pociągu” Maryli Rodowicz. I mam do niej sentyment. Dzięki tej piosence z dnia na dzień stałam się znaną tekściarką i dzięki niej zaprzyjaźniłam się z Agnieszką Osiecką, która mnie bardzo wspierała na początku mojej drogi.
Zdecydowanie wolałam pisać teksty-wiersze, do których później powstała muzyka, niż dopisywanie słów do gotowej muzyki. Tego musiałam się nauczyć. To zupełnie inny rodzaj pisania, którego nauczyłam się po kilku latach. Przypomina rozwiązanie krzyżówki czy łamigłówki… Polega to na tym, aby wejść bardzo precyzyjnie w strukturę muzyczną i wypełnić słowami wszystkie miejsca. Najlepiej z wdziękiem i sensem, bo różnie z tym bywa. Nie zdawałam sobie kiedyś sprawy, że nie do każdej muzyki można napisać dobry tekst. Cieszę się, że urodziłam się w innej epoce, gdzie tworzyli Przybora, Osiecka, Młynarski i Kofta, którzy tworzyli piękne teksty i byli dla mnie wzorem. Z Agnieszką Osiecką i Wojciechem Młynarskim udało mi się też zaprzyjaźnić. Największą nagrodą dla mnie było ich wsparcie i dobre słowa. Pewnie to było grzecznościowe, ale sprawiło mi wielką radość.
Rozmawiała Karolina Rudzik
Magda Czapińska – poetka i autorka tekstów piosenek takich wykonawców jak: Maryla Rodowicz, Hanna Banaszak, Edyta Geppert, Alicja Majewska, Magda Umer, Anna Maria Jopek. Od urodzenia mieszkanka Starych Bielan.