Rudzik na Bielanach
Urzekła mnie dobroć
Zieleń Parku Herberta zachwyciła Małgorzatę Goetz od pierwszego wejrzenia. W rozmowie wspomina wspólne odkrywanie dzielnicy z mężem Karolem Modzelewskim, która była dla nich zawsze „miasteczkiem Bielany”. Odsłania również niektóre aspekty działalności naukowej profesora Modzelewskiego, jego walkę z systemem oraz pasję do pracy ze studentami, która zawsze była dla niego źródłem inspiracji.
Bielany to miejsce, gdzie spędzili Państwo wiele lat swojego życia.
Tak. Bielany poznałam dopiero 30 lat temu. Pamiętam ten dzień, gdy kupowaliśmy mieszkanie przy Perzyńskiego. Weszłam do tego pokoju, w którym teraz siedzimy, spojrzałam przez okno i zachwyciłam się. Z okna widać Park Herberta i korony drzew. Zieleń po horyzont. Ze wszystkich moich okien widać mnóstwo drzew. Dlatego nie mam firanek, bo zasłoniłyby cały ten urok. I słońce, które wchodzi do mieszkania, urzeka mnie na co dzień. Mieszkanie ma trzy pokoje, także bez problemu dwie osoby mogły spokojnie tutaj pracować.
Mam taki zwyczaj, że jak odkrywam nowe miasto czy nowe miejsce, to poruszam się środkami komunikacji miejskiej, jadę na ostatni przystanek i wracam piechotą. I w ten sposób odkrywaliśmy także Bielany, które zawsze nazywaliśmy „miasteczkiem Bielany”. Nie musieliśmy jechać do centrum miasta, bo tutaj jest wszystko. Pieszo chodziliśmy m.in. na naszą działkę przy Powązkowskiej i do pracy przy ulicy Kiwerskiej. Kiedyś była tutaj Wyższa Szkoła Mediów i Komunikowania Społecznego. Karol uczył tu najnowszej historii Polski, a ja Autoprezentacji i Norm.
Karol był wielbicielem zwierząt. Na każdym spacerze zaczepiał psy, a na działkach codziennie dokarmiał opuszczone koty.
A co uprawialiście na działce?
Na działce nie mieliśmy warzyw, bo to niestety tereny po hangarach dawnego lotniska wojskowego i dodatkowo był to rejon odpadów Huty. Rosną więc tam krzewy owocowe i rośliny, które nie wymagają codziennego podlewania, np. cynie czy szałwie trójbarwne. Zresztą co roku wsadzam nowe rośliny, które wytrzymują coraz cięższe susze. Niestety klimat się zmienia. To, co nas czeka (to znaczy mnie nie, ale kolejne pokolenia) przeraża mnie, bo będziemy się zachowywać jak mieszkańcy Afryki i szukać, może na półwyspie skandynawskim, ochłody i wody.
Jaki był styl nauczania i oddziaływania na studentów pana profesora?
To skomplikowana rzecz, ponieważ on już w 64 roku został wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego. Z powodu tzw. Listu Otwartego. Wtedy to nie był jeszcze list otwarty, tylko napisali obaj z Jackiem Kuroniem, że system komunistyczny sam łamie własne zasady, znęcając się właściwie nad narodem. No i Karol został wtedy z Uniwersytetu wyrzucony, a był wtedy doktorantem na Wydziale Historii. Poszedł do więzienia. I niedługo po wyjściu, bo już w marcu 68 r. po raz kolejny. W 1971 roku był już wolny, ale musiał opuścić Warszawę. Nie wolno mu było uczyć młodzieży ani kontynuować pracy naukowej na Uniwersytecie.
Pracował we Wrocławiu w Polskiej Akademii Nauk przy ulicy Więziennej, obok Rynku.
Ale uczenie i kontakt z młodzieżą były jego marzeniem. Dopiero w 1989 roku mógł je spełnić i zaczął uczyć na Uniwersytecie Wrocławskim. W pewnym momencie stwierdził jednak, że przecież jego uniwersytetem jest Uniwersytet Warszawski.
Ciągle mówił o tym i pisał, że studenci go inspirują, że to jest coś wspaniałego rozmawiać z młodymi ludźmi, którzy swoimi pytaniami, swoimi uwagami, po prostu wytrącają starego wygę z określonej ścieżki myślenia, ze schematów, których z czasem się nabywa.
Wiedział, że dzięki tym młodym ludziom jest naprawdę w stanie coś odkryć, napisać coś nowego. Gdy rozmawiał ze studentami, cały świat przestawał istnieć. „Patrzymy sobie w oczy i jesteśmy tylko my i sprawa, którą obgadujemy. Nic innego nie istnieje” - tak mówił zawsze o Karolu Jerzy Pysiak, obecnie już profesor.
Do Karola w każdej chwili można było zadzwonić, przyjść i porozmawiać. Zawsze miał czas.
Odwoływał wszystkie inne spotkania, gdy miał do pogadania ze studentami. Zapraszał studentów do siebie, bo jego pokój był miejscem pracy.
Miał też taki zwyczaj, że z każdym z tych studentów w momencie, w którym zostali magistrem i przestali być studentami, przechodził na ty. Z tych znajomości porodziły się później przyjaźnie.
Jakie były główne wartości i idee przewodnie, które przekazywał studentom?
Poza wiedzą historyczną.
Robić swoje. Nie iść z głównym prądem. Praca naukowa nie polega na przetwarzaniu znanych danych. Naukowiec jest wtedy coś wart, kiedy coś odkryje, wymyśli.
Jeśli uważasz inaczej, to tylko udowodnij, że masz rację. I oni m.in. dlatego przychodzili do Karola.
Poza tym Karol był człowiekiem bardzo sprawiedliwym, ale sprawiedliwym jak Chrystus, to znaczy sprawiedliwym wybaczającym słabości. Wiele osób uważało, że on jest takim zwariowanym lewicowcem, bo dba o innych, ale to nie była tylko lewicowość, to była opieka nad słabszymi.
Jak się poznaliście?
Na konferencji prasowej. On był rzecznikiem prasowym Solidarności. A ja pracowałam w Radiu i poszłam służbowo do Klubu Dziennikarza na konferencję prasową. Zadałam mu dwa pytania, no i tu doszłam do wniosku, że jest to rzeczywiście kawał mózgu, bo „spuścił mnie dokładnie z wodą”. Nie dowiedziałam się, a właściwie nie udało mi się wyciągnąć od niego, co myśli na dany temat, ale oczywiście bardzo szczegółowo odpowiadał na pytanie mówiąc tylko to, co powinien był powiedzieć.
Później widzieliśmy się w Jeleniej Górze podczas strajku, a potem widywaliśmy się w więzieniu. Ja przyjeżdżałam do mojego ówczesnego narzeczonego, a Karola odwiedzały jego matka, ówczesna żona i córka. W 1989 roku w Warszawie spotkałam Karola na wiecu wyborczym. Zaprosił mnie później do domu i dużo rozmawialiśmy. Po wyborach Karol został senatorem, ja wróciłam po długiej „wojennej” przerwie do pracy w Radiu. I raz w tygodniu nagrywałam z nim wywiady we Wrocławiu – komentarze na aktualne tematy. W międzyczasie mój mąż umarł, a jego małżeństwo się rozpadło. Po pewnym czasie Karol zaproponował, abyśmy pojechali na stałe do Warszawy. Zobaczyłam wtedy taki błysk w jego oczach i po prostu nie mogłam się nie zgodzić. Wtedy właśnie znaleźliśmy cudowne mieszkanie w „miasteczku Bielany”.
I właśnie tutaj na Bielanach, przy Rudnickiego 6, został odsłonięty mural ku pamięci profesora Modzelewskiego.
Tak, to właśnie ten budynek mijał, gdy szedł codziennie karmić koty na działkach przy Powązkowskiej. I to właśnie po drodze przy Perzyńskiego, przy Rudnickiego mijał psy, które witał z radością i to z wzajemnością. Zresztą kiedyś nie było ulicy Maczka i tego budynku, na którym jest mural. Tu były inne działki. I koty.
Podczas wydarzenia odsłonięcia muralu były zaśpiewane piosenki w języku francuskim i włoskim. Dlaczego akurat w tych językach?
Oboje rodzice Karola, to znaczy ojczym - Zygmunt Modzelewski i Natalia, świetnie znali język francuski - zresztą jego matka urodziła się w Paryżu. W domu często rozmawiali po francusku. W liceum uczył się francuskiego, a po maturze wyjechał do Paryża i zakochał się w tym mieście. Z tą znajomością francuskiego pojechał do Włoch w 1959 roku chyba, do Wenecji i tam operował językiem francuskim, bo nie znał jeszcze włoskiego. Ale szybko się go nauczył i mógł później współpracować z Włochami. Materiały do barbarzyńskiej Europy zbierał w Paryżu i we Włoszech, w różnych miejscach. Zresztą, jeśli chodzi o naukową współpracę, to przecież jest autorem jednego dużego rozdziału w historii Włoch, wydanej przez Włochów. A później, kiedy już wolno mu było wyjeżdżać za granicę, co roku wykładał w Rzymie, na Uniwersytecie La Sapienza. Wykładał także po francusku na uniwersytetach w całej Francji. Kontakt ze studentami z zachodu był dla niego bardzo istotny. I to było bardzo ważne przy pisaniu barbarzyńskiej Europy, która potem mogła się ukazać praktycznie we wszystkich cywilizowanych językach, bo trudno mi zliczyć języki.
Podczas odsłonięcia muralu na akordeonie zagrał Wasz sąsiad, Franek Wojnarski.
Franek i Brunon to nasi sąsiedzi, którym Karol trochę dziadkował. Mówili do niego wujku i chodzili na różne wycieczki, m.in. po Bielanach. Karol zabierał ich także na wydarzenia
wielkiej polityki, dbając o ich obywatelskie wykształcenie. Chłopcy uczęszczają do szkoły muzycznej, co także Karol mocno wspierał, szczególnie jako miłośnik muzyki.
A jaki był profesor Modzelewski w Pani oczach?
Urzekła mnie jego dobroć. Kochał ludzi. Nic go nie było w stanie wytrącić z życzliwości do ludzi. A Polskę uważał za swoją ojczyznę, mimo że miał rosyjskie pochodzenie. I ciągle powtarzał, że najbliższą wojnę wypowiedzą Rosjanie. A ja mu nie wierzyłam…
Wilhelm Sasnal namalował Karola z dobrotliwym uśmiechem. Taki był Karol, dobry i niech zaraża nas tą dobrocią.
Rozmawiała Karolina Rudzik
Wywiad ukazał się w czerwcowym wydaniu lokalnego miesięcznika "Nasze Bielany".