Rudzik na Bielanach

Maria Kulig z domu Czerny i Karolina Rudzik na Bielanach
17 sierpnia 2021

Maria Kulig (z d. Czerny)

 

„Historia zatoczyła koło”

 

Jakie było Pani pierwsze wspomnienie z Bielan?

Dobrze pamiętam mieszkanie na pierwszym piętrze na Podczaszyńskiego, róg Cegłowskiej. Pamiętam, że na naszym balkonie zaczepiałam przechodniów idących na przystanek i nawet rzucałam ziemię z kwiatków na chodnik. Miałam wtedy kilka lat… Trwała II wojna światowa.

 

Maria Kulig (Czerny)  Maria Kulig (Czerny)

W mieszkaniu na Podczaszyńskiego. Na pierwszym zdjęciu mała Marysia z rodzeństwem i z mamą. Na drugim zdjęciu z ukochaną lalą.

 

To było trudne dzieciństwo…

Tak. Ale chodziłam do przedszkola, które zostało zorganizowane w części gmachu „Naszego Domu”, który mieści się na al. Zjednoczenia. Mogliśmy bawić się z dziećmi z domu dziecka, mimo trwającej wojny. Później w czasie powstania był tam szpital. W kościele św. Zygmunta, który był wtedy drewniany, sypałam kwiatki na Boże Ciało.

 

W przedszkolu "Naszego Domu"  W przedszkolu "Naszego Domu"

W przedszkolu "Naszego Domu"

 

Na wielu zdjęciach jesteście na łonie natury.

Obok naszego bloku, po drugiej stronie Podczaszyńskiego, gdzie teraz są bloki, były ogródki. To tam uprawialiśmy warzywa w czasie wojny.

 

W ogródku z ciocią Helą  Maria Kulig (Czerny) na Bielanach

W ogródku z ciocią Helą

 

W czasie wojny działy się zapewne różne akcje.

Zapamiętałam jedną łapankę. Trzech mężczyzn chciało wejść do naszego mieszkania, a moja mama ich wpuściła. Ale gonili ich żołnierze. Moja mama przerażona trzymała mnie na rękach i stanęła na klatce schodowej pod obrazkiem Matki Boskiej, przy którym modlili się mieszkańcy domu. Żołnierze znaleźli uciekinierów, a nas nie zauważyli… Przeszli obok nas, jakby nas nie widzieli. To było mocne przeżycie. Do dziś uważam, że to cud.

Pamiętam też naloty na Bielany. Schodziliśmy do piwnicy, gdy krowa ryczała. Pilnowałam wtedy mojej lalki…

W pamięci utkwił mi także 1 sierpnia 1944 roku. Stałyśmy z mamą na balkonie i obserwowaliśmy wszystko dookoła. W pewnym momencie moja mama zaczęła śpiewać:

Oto dziś dzień krwi i chwały,
Oby dniem wskrzeszenia był!
W gwiazdę Polski orzeł biały
Patrząc lot swój w niebo wzbił.
A nadzieją podniecany,
Woła do nas z górnych stron:
Powstań Polsko, skrusz kajdany,
Dziś twój trumf, albo skon.

Moje starsze rodzeństwo, siostra i brat, zaangażowało się w powstanie. Brat Zbyszek był w „Zawiszakach”, a siostra Krystyna w „Żywicielu”.

Po powstaniu ludność z Bielan została wysiedlona.

Tak, musieliśmy zostawić właściwie wszystko. Pamiątki były dla mojej mamy bardzo ważne i koniecznie musiała wziąć zdjęcia rodzinne, które mam do dzisiaj. Ja niestety nie wzięłam mojej ukochanej lalki. Nie dało się już wrócić do naszego mieszkania, bo Niemcy wszystkie mieszkania podpalali. Ale moja wspaniałomyślna ciocia Hela, moja mama chrzestna, weszła do jakiegoś opuszczonego jeszcze niespalonego mieszkania i znalazła mi nową, którą mam do dzisiaj! Mój brat miał tobół wypchany pościelą i ciągle się przewracał pod jego ciężarem, jak żuczek. Musieliśmy przemieścić się do Pruszkowa. Moja mama miała ciężką walizkę i pewien niemiecki żołnierz pomógł jej nieść i zawiesił ją na swoim karabinie. I dał mi cukierka. Zjadłam go, mimo że mama była nieufna i bała się jakiegoś otrucia. W końcu sama spróbowała i w końcu mogłam go zjeść. W Pruszkowie czekaliśmy na transport i na rozmieszczenie nas. Szczęśliwym zrządzeniem losu spotkaliśmy tam moją siostrę, która była peżetką i wyszła z powstania ranna. W liście do mojej mamy opisuje 3 dni powstania. Po pierwszej selekcji wysiedleńców Czerwony Krzyż rozdzielał ludzi poza Warszawę, głównie na wieś. Moja mama zaniżyła wiek mojego brata, by nas nie rozdzielili. Ale on tego nie rozumiał i był oburzony, bo czuł się dorosły, w końcu walczył w powstaniu. Wylądowaliśmy w Ludwinowie pod Kielcami. Mieszkaliśmy u gospodarza, spaliśmy na sianie. Moja mama gotowała posiłki tej całej rodzinie. Brat wychodził z krowami na pastwisko. Siostra pojechała do Krakowa. Nie mieliśmy ubrań, a zima się zbliżała. Na jesieni udało nam się pojechać do Bochni, do siostry mojej mamy.

A co się stało z ciocią Helą?

Ciocia Hela to najlepsza przyjaciółka mojej mamy, mieszkała niedaleko nas, na ulicy Zuga albo Barcickiej, dziś już nie mogę sobie przypomnieć... Miała dwóch synów, Jana i Eugeniusza. Chodzili do „Poniatówki” i byli zaangażowani w ruch oporu. Pierwszego dnia powstania wyszli z domu i już nigdy nie wrócili. Ciocia przez lata nie była pewna, co się z nimi stało. Nie było żadnej informacji. Wierzyła, że przeżyli, że może trafili do Kanady czy na Syberię. Długo ich szukała. Rozpaczała, bo nawet nie mogła iść na ich grób. Dopiero na początku lat 80-tych moja córka, która była w harcerstwie, odnalazła ich groby na Mokotowie, w kwaterze powstańczej Batalionu Baszta. Niestety zginęli w pierwszym dniu powstania, w szturmie na Wyścigi. Należeli do kompanii K 1 - „Karpaty”. Janek był pierwszą miłością mojej siostry…

Po wojnie moi rodzice, którzy znaleźli się na ziemiach odzyskanych, w Karpaczu, ściągnęli tam i ciocię Helę. Była samotna – mąż zginął w obozie koncentracyjnym, no a synowie w powstaniu. Przyjaźniły się do końca życia mojej mamy.

 

Ciocia Hela z synami na Bielanach jeszcze przed wojną  Siostra Krystyna, Janek i Marysia

Na pierwszym zdjęciu ciocia Hela z synami na Bielanach jeszcze przed wojną. Na drugim zdjęciu siostra Krystyna, Janek i Marysia.

 

Wojna zmieniła też Wasze rodzinne życie…?

Moi rodzice, Karol i Henryka, pochodzili z kresów – Kołomyja, Czortków. Ukończyli farmację we Lwowie, ale poznali się w aptece w Kałuszu, gdzie przypadkiem zetknął ich los. Mieli też duszę artystyczną i próbowali swoich sił w teatrze w Kałuszu. Należeli do koła dramatycznego i grali role amanta i amantki. I tak się zaczęła ich historia. Po ślubie musieli zmieniać miejsce pracy i mieszkania co pewien czas. Jestem najmłodsza z rodzeństwa i zaraz przed moimi narodzinami, w 1937 roku, przenieśli się do Warszawy. Pierwsze zdjęcie w stolicy zostało zrobione w Parku Żeromskiego i widać na nich mojego brata i siostrę. Gdy wojna się zaczęła, ojciec został powołany do wojska, był porucznikiem. Rodzice należeli do Izby Aptekarskiej, która pomagała farmaceutom. W czasie wojny dostawaliśmy od nich obiady, po które trzeba było jeździć na Marszałkowską. Po wojnie mój tata trafił do niewoli na Węgry, do Eger, i pracował przy zbiorze winogron. Później pracował w swoim zawodzie, jako farmaceuta w aptece w Egerze. Znał sześć języków, więc to nie był dla niego problem. W 1945 roku został właścicielem apteki w Karpaczu. Nazwał ją „Pod białym Orłem”. Do szkoły poszłam już po wojnie, w Karpaczu. A moją koleżanką była Beata Tyszkiewicz.

 

Anna i Romuald Zabielscy, parafia św. Zygmunta na Bielanach

Ślub córki Anny w kościele Św. Zygmunta na Bielanach.

 

Kiedy wróciła Pani na Bielany?

W 1982 roku, co też nie było łatwe w tamtych czasach. Długo czekałam na zamianę mieszkania. A córka Ania skończyła tutaj liceum, XXII LO. Tam poznała swego męża – a w nowym, pięknym kościele Św. Zygmunta wzięli ślub….

Historia zatoczyła koło…

Kilkuletnia Maria przed blokiem na Podczaszyńskiego, 1944 r.

Kilkuletnia Maria przed swoją kamienicą na rogu Podczaszyńskiego i Cegłowskiej, 1944 r.

 

Pani Maria w tym samym miejscu w 2021 r.

Pani Maria w tym samym miejscu w 2021 r.

 

Rozmawiała: Karolina Rudzik

 

Artykuły z tej kategorii

12 września 2024
Chodź,
21 sierpnia 2024
„To
25 lipca 2024
„Byłem