Rudzik na Bielanach

Karolina Rudzik i Anna Maria Adamiak
18 listopada 2020

Martyna Wojciechowska

„Niemożliwe nie istnieje”

 

Czy pamięta pani, dlaczego wybrała XXII LO?

To był rok 1989, okres wyjątkowych przemian w Polsce, czas upadku komunizmu, pojawiających się nowych możliwości, alternatyw edukacyjnych i entuzjazmu, że wszystko będzie inne. Szukałam szkoły, w której dobrze nauczę się języków obcych. W dzisiejszych czasach wiadomo, że to kluczowa umiejętność, ale wtedy nie było to takie oczywiste. A ja wierzyłam, że jeśli otworzą granice, to może w końcu będziemy mogli podróżować. Akurat liceum im. José Martí miało opinię szkoły, która stawia nacisk na języki i to był jeden z ważniejszych powodów w podejmowaniu mojej decyzji. Marzyłam o języku hiszpańskim, ale miałam pecha – trafiłam do klasy z angielskim i rosyjskim.

 

Języka hiszpańskiego jest obecnie bardzo dużo w szkole. Są klasy dwujęzyczne, teatr w języku hiszpańskim, stała współpraca z Ambasadą Kuby…

To wspaniały język, którego bardzo mi brakuje. Przez lata podróży się go biernie nauczyłam, ale żałuję, że nie mam dobrych podstaw jak w języku angielskim. Zresztą ciągle sobie obiecuję, że zapiszę się na prywatne lekcje, więc może ta rozmowa mnie w końcu zmobilizuje! Jeśli mogę komuś doradzić jakich języków warto się w życiu uczyć to na pewno angielskiego i hiszpańskiego. Mówię to z perspektywy osoby, która dużo podróżuje, poznaje świat, a bycie w drodze to także moja praca. Po angielsku lepiej lub gorzej można porozumieć się i w Afryce, i w Azji, ale cała Ameryka Łacińska to królestwo języka hiszpańskiego i bez niego nie sposób ani się dogadać, ani zrozumieć tamtejszej kultury.

 

A jak było z językiem rosyjskim?

Chyba pierwszy raz w życiu dostałam jedynkę właśnie z języka rosyjskiego u pani profesor Marianny Kasznickiej. Zresztą wtedy nieuczenie się języka rosyjskiego było moją niezbyt mądrą formą młodzieńczego oporu i buntu. Potem zmieniła się nauczycielka na profesor Annę Baranowską, którą bardzo polubiłam i okazało się, że jednak jestem piątkową uczennicą. Co więcej, rosyjski bardzo mi się przydaje w pracy, bo sporo podróżowałam do Rosji, Mongolii, Kirgizji, Kazachstanu, a wszędzie tam czułam się jak ryba w wodzie dzięki znajomości języka i cyrylicy.

 

Jak wspomina pani swoją wychowawczynię?

Pani profesor Monika Stysiak była moją nauczycielką angielskiego, która dobrze nauczyła mnie tego języka, a także wyrozumiałą dla młodzieży wychowawczynią. Kiedy nasza klasa spotkała się po latach, pani profesor przyniosła nasze dzienniczki z usprawiedliwieniami nieobecności i okazało się, że część moich była napisana przeze mnie samą… Przyznała wtedy, że przymykała oko na różne rzeczy, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Żeby było jasne, nigdy nie musiałam uciekać ze szkoły, bo moi rodzice dawali mi dużo wolności i czasem zgadzali się żebym opuszczała lekcje, o ile je potem nadrabiałam. Po prostu regularnie zapominałam usprawiedliwień na godzinę wychowawczą, więc pisałam je na kolanie tuż przed zajęciami.

 

 

A jaką miała pani klasę?

Wspaniałą! Byliśmy zintegrowaną i bardzo kreatywną ekipą. Myślę, że zapisaliśmy się w annałach szkolnych jako grono aktywnych działaczy. Organizowaliśmy koncerty muzyczne, przedstawienia, pisaliśmy swoje piosenki, występowaliśmy na apelach, robiliśmy dużo ponadprogramowych rzeczy. Bywaliśmy też bardzo niepoprawni, ale nie mogę w tej rozmowie opowiedzieć wszystkiego, bo z pewnością i tak nie mogłoby się znaleźć na łamach tej znakomitej publikacji. [śmiech]

 

Czy utrzymuje pani kontakt z koleżankami i kolegami z klasy?

Z niektórymi osobami jestem w okazjonalnym kontakcie. Zorganizowaliśmy jednak kilka spotkań na własną rękę i to było jak podróż w czasie. Choć ciągle mam wrażenie, że liceum skończyłam przed chwilą.

 

Była pani szkolną aktywistką.

Wcześnie zostałam przewodniczącą samorządu szkolnego, więc rzeczywiście byłam bardzo aktywna na poziomie szkoły. To był bardzo intensywny czas. Ale przyznaję też, że jako przewodnicząca samorządu czasem zwoływałam posiedzenia w czasie lekcji. No cóż, wiem, że brzmi to mało wychowawczo, ale skłamałabym gdybym nie przyznała, że kilka razy zdarzyło mi się to wykorzystać, żeby uniknąć nielubianych przedmiotów.

 

Jak układała się współpraca między samorządem uczniowskim a dyrekcją?

Czasem były zgrzyty, częściej – wyzwania. Ja się chyba urodziłam rewolucjonistką, więc z założenia chciałam przesunąć granicę naszej uczniowskiej wolności. Udawało mi się to z różnym skutkiem, ale traktowałam to jak swego rodzaju misję. Cieszę się, że moja córka chodzi do szkoły, w której mają sejm uczniowski i traktowani są po partnersku. Ja chciałam wprowadzać system demokratyczny na własną rękę ponad 30 lat temu. Dziś szkoła to inne miejsce, choć uważam, że XXII LO na tle innych liceów i tak było bardzo postępowe i promowało otwartość.

 

 

Jakieś najlepsze i najgorsze wspomnienia z liceum.

Nie mam jakichś szczególnie złych wspomnień. No, może poza lekcjami fizyki u pani profesor Zofii Wójcik, których się po prostu bałam. W sumie nie wiem, dlaczego, bo przecież kar cielesnych nie było, ale fizyka nie była moją domeną, delikatnie mówiąc. Ale na pewno jest to nauczycielka, która najmocniej zapadła mi w pamięć. Zaczynałam u niej bardzo miernie, a skończyłam na mocnej czwórce. Przyznaję jednak, że z żadnym przedmiotem nie miałam takich problemów i żaden nie stawiał takich wyzwań jak fizyka. Z perspektywy czasu, uśmiecham się jednak do tego wspomnienia.

Wspaniałym wspomnieniem jest dla mnie pani profesor Lucyna Taciak, która uczyła mnie matematyki. Niezbyt dobrze radziłam sobie z tego przedmiotu, bo na sprawdzianach robiłam różne głupie pomyłki np. myliłam plus z minusem. Na szczęście byłam uprzywilejowanym rocznikiem i matura z matematyki nie była obowiązkowa. Miałam zdawać na medycynę, więc uczyłam się języków, chemii i biologii – mojego ulubionego przedmiotu u pani profesor Emilii Osuch. Na koniec czwartej klasy z matematyki wypadała mi ocena mierna, ale nie miałam siły jej poprawiać i postanowiłam skupić się na innych przedmiotach. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy odebrałam świadectwo maturalne i zobaczyłam, że pani profesor poprawiła mi tę ocenę. Poszłam do niej podziękować, a ona powiedziała: „Obiecaj mi tylko, że nie pójdziesz na żadne studia, gdzie będziesz musiała popisać się wiedzą z matematyki”. Proszę sobie wyobrazić, że przedziwnym zrządzeniem losu skończyłam zarządzanie i okazało się, że świetnie liczę, tylko na końcu równania muszę mieć podaną jakąś walutę! Dobrze się poruszam w zagadnieniach ekonomicznych i w rachunkowości, o ile jest to przedmiot doprecyzowany, a nie czysto hipotetyczna praca na liczbach. Efekt był taki, że skończyłam te studia z wyróżnieniem, potem zdałam dyplom MBA (Master of Business and Administration) z wyróżnieniem i rozpoczęłam przewód doktorski, którego już nie skończyłam, bo rzuciłam się w wir podróżowania, ale matematyka towarzyszy mi przez cale życie. Nagle mi się wszystkie klapki pootwierały i okazało się, że dobrze się w niej poruszam, za co jestem pani profesor Taciak bardzo wdzięczna. W sumie danego słowa nie dotrzymałam, ale myślę, że wstydu nie przyniosłam.

 

Jakich nauczycieli pani jeszcze wspomina?

Często spotykam pana profesora Janusza Noniewicza – nauczyciela języka polskiego, którego w szkole bardzo lubiliśmy. Mnie akurat uczyła pani profesor Barbara Jankowska, ale profesor Noniewicz był bardzo blisko uczniów i aktywizował nas do myślenia. Dzisiaj jesteśmy na „ty”, spotykamy się na kawie na Żoliborzu i wspominamy stare czasy. Myślę sobie, że to było wspaniałe – mieć nauczycieli, którzy potrafili rozbudzać w nas pasje, w moim przypadku pasję do języka polskiego, który stał się moim najważniejszym narzędziem pracy.

 

Wiedza z jakich przedmiotów okazała się jeszcze najbardziej przydatna?

Wiele pracy wkładałam w naukę biologii i geografii. Tak swoją drogą to z geografii wszyscy byliśmy wytresowani. Naszą nauczycielką była pani profesor Danuta Krosnowska i do dzisiaj obudzona o każdej porze dnia i nocy, recytuję państwa, stolice, morza, oceany, rzeki, dopływy, masywy górskie, wszystko. Wtedy to było przekleństwo, ale dzisiaj mam tę wiedzę „spod palca”. Więc w mojej pracy najczęściej wykorzystuję wiedzę z geografii, biologii, oczywiście język angielski i język polski, który jest w zawodzie dziennikarza tak ważny.

 

W 2002 roku odwiedziła pani swoje liceum. Jak pani wspomina to spotkanie?

Byłam zawstydzona faktem, że wstępuję w szkole na tzw. „spotkaniu z ciekawym człowiekiem”. Domagałam się uparcie, żeby wszyscy mówili do mnie na „ty”, bo miałam poczucie, że rok temu skończyłam to liceum i wydawało mi się, że wszyscy są moimi kolegami i koleżankami. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy zdałam sobie sprawę, ile czasu minęło od mojej matury. Zresztą to zdziwienie wciąż mi towarzyszy, bo czuję się młodsza niż kiedykolwiek. No i w dzienniku lekcyjnym figurowałam jako Marta, więc na spotkaniu się z tego tłumaczyłam. Odkąd pamiętam wszyscy mówili do mnie Martyna, tym imieniem posługiwałam się też od początku pracy zawodowej, ale formalnie zmieniłam je dopiero rok temu.

Pamiętam też, że podczas spotkania nauczyciele zrobili mi niespodziankę i przygotowali test. Dostałam pytania z fizyki i z chemii, która akurat była moją mocną stroną. Nie wiem, czy ze stresu, czy po prostu z zamieszania, fatalnie sobie poradziłam. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię! I nagle zobaczyłam moich nauczycieli w zupełnie innej roli – że nie chcą już mnie odpytać, tylko pomóc mi, żebym siebie i także ich nie skompromitowała. Byłam im bardzo wdzięczna, bo dzięki temu nie była to kompletna klapa. [śmiech]

 

Kuba Przygoński i Marcin Sońta byli w 2002 roku uczniami XXII LO i byli obecni na tym spotkaniu. Opowiadali nam, że z czasów szkolnych dobrze pamiętają, jak pani Martyna Wojciechowska przyjechała do szkoły swoim niebieskim Subaru i zrobiła niesamowite wrażenie. Czy zdawała sobie pani wtedy sprawę, że zwykłe odwiedziny starych murów szkolnych i rozmowa z uczniami, zapiszą się głęboko w pamięci młodych ludzi, a nawet zainspirują ich do działania i spełniania marzeń, tak jak to było w przypadku Kuby Przygońskiego?

Poczułam się tym naprawdę wzruszona, bo czasem nie zdajemy sobie sprawy jak nasze działania mogą wpłynąć na choćby jedną osobę, która przychodzi na takie spotkanie. Bardzo lubię rozmowy z młodymi ludźmi, chciałabym budzić w nich pasję, ale aż do tej pory nie miałam naocznego dowodu na to, że to, co powiedziałam w 2002 roku faktycznie wywarło na kogoś wpływ. Przyznaję, że jestem fanką Kuby Przygońskiego, bardzo mu kibicuję i uważam, że jest niezwykłej klasy sportowcem i człowiekiem. Nie miałam jednak świadomości, że był na tym spotkaniu i że miało to dla niego znaczenie. Bardzo dziękuję, że dzięki tej rozmowie o tym wiem.

 

Czy wiedziała pani, że wśród absolwentów XXII LO są jeszcze m.in.: Magda Gessler, Agustin Egurrola, Andrzej Saramonowicz, Dariusz Rosati, Grzegorz Damięcki, Dariusz Piwowarczyk, Wojciech Orliński.

Z większością tych osób znam się osobiście, ale nie wiedziałam, że byliśmy absolwentami tej samej szkoły. Jednak, kiedy myślę o osobistościach, które skończyły to liceum, czuję ducha tej szkoły. To, jak żyją, jak postępują i jak sobie radzą w życiu jest dowodem na to, że są ludźmi otwartymi. W tych postaciach jest coś takiego… kolorowego, śmiałego i z rozmachem. Zresztą tak właśnie zapamiętałam okres nauki w José Martí. Pewnie, że część rzeczy odbywała się na drodze negocjacji, przesuwania granic między nauczycielami a uczniami, ale wspominam to jako czas radości i wolności. Na pewno przez te cztery lata nauki mogłam ćwiczyć się w odwadze, która w życiu przydała mi się najbardziej. Pamiętam też, że kiedy ówczesny dyrektor wręczał mi dyplom maturalny, popatrzył na mnie i powiedział „o tej to jeszcze usłyszymy”.

 

Gdyby pani córka wybierała liceum, to poradziłaby pani XXII LO?

Nie wiem jakim miejscem jest dzisiaj José Martí, bo przecież szkołę tworzą ludzie – nauczyciele, uczniowie, ważne jest jaka panuje atmosfera. Ale liceum z moich wspomnień na pewno bym poleciła.

 

Teraz nasza szkoła jest najlepszą szkołą na Bielanach, wyżej niż Lelewel…

Wspaniale! Kiedyś uczniowie Lelewela uważali się za lepszych od nas i zawsze to podkreślali. Więc czuję dużą satysfakcję. [śmiech].

 

Gdyby miała pani możliwość porozmawiania z samą sobą sprzed lat, co pani powiedziałaby tej osobie?

Żeby się tak nie spinała i znalazła radość w samym fakcie, że ma naście lat i życie przed nią! A sobie sprzed lat i wszystkim uczniom w tym wieku powiedziałabym może trochę górnolotnie, że nauka może stać się pasją. Bo przecież poszerzanie wiedzy jest najbardziej pasjonującą rzeczą, jaką człowiek może robić w życiu. To nie jest i nie musi być obowiązek, to przywilej! Na krańcach świata poznałam tak wiele osób, które marzą choćby o podstawowej edukacji, że sama zaczęłam inaczej patrzeć na swoją, doceniać to, co miałam. Z pewnością w trakcie lat spędzonych w szkołach i na uczelniach trzeba przyswoić wiele niepotrzebnej potem wiedzy, więc są rzeczy, na których warto się skupić bardziej i poświęcić im więcej przestrzeni – rozwijać zainteresowania i nie bać się samodzielnego, śmiałego myślenia, nawet jeśli nie każdemu się to podoba. W Polsce wciąż borykamy z systemem edukacji opartym na poprawianiu słabości, a nie na rozwijaniu mocnych stron, ale wierzę, że to się zmienia. Wszyscy musimy to zmieniać. Dziś najważniejszą rzeczą jakiej młodzi ludzie powinni się nauczyć jest szybka adaptacja do wciąż zmieniającego się otoczenia. A to dla wszystkich duże wyzwanie.

 

 

Czy kiedy była pani w liceum, to marzyła pani o podróżach na kraniec świata, zdobywaniu szczytów górskich i tym wszystkim, co pani teraz robi?

Marzyłam, żeby zostać lekarzem. Na skutek przedziwnego zrządzenia losu, w końcu nie zdawałam na ten kierunek, ale nie żałuję. Myślę, że byłam dla nauczycieli wymagającą uczennicą. Miałam nieznośną potrzebę zadawania pytań i kwestionowania wszystkiego oraz szukania nowych rozwiązań. W szkole nie zawsze jest to premiowane, ale w życiu dobrze na tym wyszłam. Ale kiedy byłam w liceum nie marzyłam o tym, co robię teraz, bo moja wyobraźnia po prostu nie sięgała tak daleko. Dziś wierzę, że jedyne, co nas w życiu ogranicza, to właśnie nasza własna wyobraźnia. I wtedy, na tamtym etapie nie potrafiłam sobie wymyślić tak wspaniałego życia, jakie mam. Oglądając masywy górskie i ucząc się o Mount Evereście na lekcjach geografii nie przewidziałam, że kiedyś stanę na jego wierzchołku, a potem zdobędę Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty na siedmiu kontynentach. Że przejadę Rajd Dakar i Transsyberia, będę nurkować i skakać ze spadochronem, zwiedzę tyle miejsc, poznam niezwykłych ludzi, ich zwyczaje, kulturę aż założę Fundację UNAWEZA i zajmę się wspieraniem kobiet w Polsce i na krańcach świata. Że od takiego prostego młodzieńczego „też chciałabym tam być” do tego, żeby to zrealizować, jest droga co prawda pod górkę, ale możliwa do pokonania. Dlatego teraz na każdym kroku powtarzam młodym ludziom, że trzeba mieć odwagę marzyć i mieć odwagę te marzenia realizować, bo niemożliwe nie istnieje. Przekonałam się o tym na własnej skórze.

 

Rozmawiała: Karolina Rudzik

Wywiad ukazał się w jubileuszowej publikacji z okazji 75-lecia XXII LO

Martyna Wojciechowska – absolwentka bielańskiego XXII LO z 1993 r., dziennikarka, podróżniczka, aktywistka i założycielka Fundacji UNAWEZA.

 

Artykuły z tej kategorii

04 grudnia 2024
Najważniejsze
12 września 2024
Chodź,
21 sierpnia 2024
„To