Rudzik na Bielanach
„Byłem oszołomiony spokojem, zielenią i klimatem”
Sześć lat temu, zafascynowany spokojem i zielenią Bielan, zdecydował się tutaj zamieszkać. Od tamtej pory ta wyjątkowa dzielnica Warszawy stała się dla niego nie tylko domem, ale i źródłem niekończącej się inspiracji. W wywiadzie opowiada o swoim procesie twórczym, wyjątkowych wydarzeniach sportowych organizowanych na Bielanach oraz o tym, jak historia Kazimierza Górskiego zainspirowała go do napisania książki. Poznajcie historię człowieka, który w sercu stolicy odnalazł swój własny azyl i nie wyobraża sobie życia gdzie indziej.
Mieszkasz na Bielanach.
Tak, już od sześciu lat. Piotr Nesterowicz - mój kolega z Polskiej Szkoły Reportażu, pomysłodawca i założyciel Magazynu Opinii „Pismo”, mieszkaniec Bielan - oprowadził mnie po Bielanach, gdy właśnie szukałem miejsca do zamieszkania w Warszawie. Bielanami byłem oszołomiony! Byłem w Warszawie, a jednocześnie czułem się jak w dwudziestotysięcznym miasteczku, w dodatku niewspółczesnym, przepełnionym pojazdami, ale takim spokojnym, niczym z lat sześćdziesiątych, w którym panuje cisza większa niż w moim rodzinnym sześćdziesięciotysięcznym Lesznie. Spokój, ptaki śpiewają, mnóstwo zieleni. I po godzinie wykonałem telefon do żony, że postanowione, cudowniejszego miejsca w całej stolicy nie znajdziemy. W pierwszych latach zamieszkaliśmy przy ulicy Schroegera. Lepszego miejsca do życia nie mogliśmy sobie wymarzyć. Na Starych Bielanach napisałem dwie swoje książki i wspominam to pisanie najlepiej, jak mogę. Gdy potrzebowałem powietrza, to brałem laptopa i siadałem na Placu Konfederacji, wśród zieleni i niezmąconej ciszy, czułem się niemal jak w lesie. Teraz mieszkamy na Młocinach i często spacerujemy przy Stawach Brustmana. Prawie codziennie biegam po Lesie Bielańskim. Kościół w Lesie Bielańskim to miejsce, gdzie można się niesamowicie wyciszyć. Zresztą dość dobrze znam się z księdzem Wojtkiem Drozdowiczem, niekiedy wpadam do niego na kawę. Wracam zawsze pełen inspiracji. Przyznam zupełnie szczerze: dopóki będziemy mieszkać w Warszawie, to nie wyobrażam sobie wyprowadzki z Bielan.
27 czerwca odbyło się ważne sportowe wydarzenie na Bielanach, którego jesteś pomysłodawcą.
Główne obchody 50-lecia zdobycia brązowego medalu na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w 1974 roku w RFN – największego sukcesu w dziejach polskiej piłki nożnej odbyły się właśnie tutaj – na Bielanach, a ich organizatorem są władze dzielnicy. To spotkanie wokół biografii Kazimierza Górskiego, a w wydarzeniu uczestniczyli m.in. Andrzej Strejlau, Lesław Ćmikiewicz i Władysław Żmuda. Rozmawialiśmy nie tylko o tym, co znalazło się w mojej książce o Górskim, ale usłyszeliśmy też wspomnienia na temat trenera z pierwszej ręki, czyli z ust jego asystenta i piłkarzy. Wybraliśmy taki termin, żeby nie kolidowało z żadnym meczem podczas tegorocznych Mistrzostw Europy. Chcieliśmy, by kibice piłkarscy mogli przyjść z czystym sumieniem, posłuchać o Kazimierzu Górskim i nie stracić meczu.
Dwa lata temu świętowaliśmy 50-lecie złotego medalu olimpijskiego. Rok temu świętowaliśmy 50-lecie słynnego meczu na Wembley. To takie piłkarskie rocznice, których my już za naszego życia nie przeżyjemy, więc naprawdę jest co świętować.
Jak pisało się o Kazimierzu Górskim, a jak o Tony Haliku?
Przyznam, że decyzja napisania o Kazimierzu Górskim była troszeczkę związana z Tony Halikiem. Zadecydowała magia liczb, bo okazało się, że Kazimierz Górski urodził się dosłownie miesiąc po Tonym Haliku. Byli więc rówieśnikami! Halik urodzony pod koniec stycznia 1921 roku, Górski na początku marca 1921 roku. Dwie postaci urodzone niemal jednocześnie, skrajnie różne, których drogi się nigdy nie przecięły i nie miały prawa się przeciąć. Myślę, że Tony Halik nie miał pojęcia o Kazimierzu Górskim, Kazimierz Górski mógł mieć jakieś pojęcie o Tony Haliku, natomiast jego programów pewnie nie miał czasu nigdy oglądać. Ta magia liczb na tyle mnie pociągała, że chciałem wejść w świat trochę równoległy, poznać życie człowieka, który żył w tym samym dokładnie czasie, co Halik, który był, tak jak Halik, wielkim herosem Polaków w latach 70. i 80.
Założyłem sobie bardzo karkołomny plan, że książkę postaram się napisać tak, żeby w tej w niej było jak najmniej o piłce nożnej. Robiłem wszystko, żeby przedstawić przede wszystkim człowieka, a ta futbol sam siłą rzeczy musiał się w niej znaleźć. I chyba się udało, bo tę biografię dobrze czyta się także tym osobom, które piłką w ogóle się nie interesują. Przykładem jest moja żona, która nie cierpi piłki nożnej, a uważa, że to moja najlepsza książka.
Halikowi poświęciłeś trzy książki. Czy historia Górskiego będzie miała kontynuację?
To trochę przypadek, że o Tonym napisałem aż trzy książki. To też troszeczkę zbieg okoliczności.
W trakcie pisania dotarło do mnie, że osoby młodsze ode mnie często nie wiedzą, nie pamiętają kim był Tony Halik. Jednak na spotkania autorskie przychodziły także młode osoby, trzydziestolatkowie i młodsi. Zauważyłem, że oni zupełnie inaczej czytają tę książkę, niż osoby z mojego pokolenia czy starsze, dla których program Pieprz i Wanilia był wyjątkowym i jedynym oknem na świat. Dziś młodzi zwiedzają mnóstwo krajów, w każdej chwili mogą wyjechać. Nie imponuje im globtroterstwo. Dla nich Halik był za to człowiekiem, który potrafił spełniać - w sposób niemal nadprzyrodzony - swoje marzenia. Kiedy to do mnie dotarło, tedy pojawił się pomysł, by pokazać ten świat i tego bohatera najmłodszym. Moje dzieci, Patrycja i Przemek, okazały najlepszymi doradcami, ekspertami od literatury dziecięcej i w zasadzie razem napisaliśmy obie książki dla najmłodszych.
Jak wygląda Twój proces zbierania informacji do książek? Pewnie dużo podróżujesz?
Przyznaję, że przy researchu wpadam niemal pewien szał, którego nie mogę skończyć.
Wciąż dokopuje się dalej, jeszcze dalej i czasem trudno mi wyznaczyć granicę, kiedy koniec. Z radością docieram też do najdalszych zakątków świata, jeśli tylko są takie możliwości. A zbieranie informacji do biografii o Tony Haliku wymagało rzeczywiście wielu podróży. Wydawnictwo zapewniło budżet na wyjazdy do Meksyku, do Argentyny, do Stanów Zjednoczonych. Natomiast biografia Górskiego już takich podróży nie wymagała. Żeby napisać tę książkę, musiałem zaledwie dwa razy przekroczyć polską granicę, pojechać na kilka dni do Lwowa, a później do Grecji, gdzie Kazimierz Górski spędził ostatnią dekadę swojej szkoleniowej kariery.
Jeśli chodzi o jego biografię, to mnóstwo bohaterów mieszka w Warszawie, niektórzy nawet na Bielanach lub w pobliżu. Bardzo dobrze współpracowało mi się z przyjacielem naszej dzielnicy Andrzejem Strejlauem.
Pewnie niektóre zasłyszane informacje musiałeś sprawdzać w materiałach źródłowych.
To dotyczy szczególnie Tony Halika, który – bywało - opowiadał o sobie półprawdy, często nieprawdy, koloryzował. Skrupulatnie sprawdzić trzeba było niemal każdą informację.
Długo w archiwach nie tylko polskich, ale także niemieckich i brytyjskich.
Z Kazimierzem Górskim nie było tego typu problemów. Fakty były dużo łatwiejsze do zweryfikowania, bo – przede wszystkim - Kazimierz Górski nie koloryzował tak jak Halik. Był człowiekiem niezwykle prostolinijnym.
Czy doszukałeś się szokujących informacji, które mogłyby zaszkodzić wizerunkowi lub rodzinie i nie umieściłeś ich w książce?
Mam taką zasadę, że nie zabierałbym się w zapisanie książki, gdybym miał cokolwiek ukrywać. Piszę o osobach publicznych, w związku z tym czytelnik ma prawo dowiedzieć się wszystkiego.
Pamiętam moją pierwszą wizytę u Elżbiety Dzikowskiej. Trochę bałem się jej wówczas.
Na pierwszym spotkaniu powiedziałem twardo, że w żadnym razie nie zamierzam, jeśli coś odkryję, wywoływać taniej afery. Natomiast chcę napisać tę książkę bardzo uczciwie. I nie cofnę się przed przedstawieniem nawet najbardziej niekorzystnego faktu dla Tony Halika. Później w trakcie procesu takie fakty się rzeczywiście pojawiały. Oczywiście Dzikowskiej nie było z tym łatwo, ale jest profesjonalistką, wie na czym polega pisanie biografii.
To samo było z Kazimierzem Górskim, z którym wynikło też kilka zaskakujących informacji, które były zaskoczeniem nawet dla syna Dariusza i z początku mogły go smucić.
Uważam, że muszę być uczciwy przede wszystkim wobec swoich czytelników, nie mogę ukrywać faktów, bo tylko wtedy biografia będzie uczciwa i kompletna.
Spełniasz się także w teatrze.
Prawie dekadę temu „wdepnąłem” na niespodziewany grunt. Z Katarzyną Szyngiera zaczęliśmy robić coś, czego właściwie wcześniej w polskim teatrze się nie robiło. Przygotowywaliśmy reportaż z myślą o teatrze. Kasia, która była wówczas początkującą reżyserką teatralną, w czasie tej pracy stawała się jednocześnie reporterką. Ja równocześnie zamieniałem się w scenarzystę, dramaturga, asystenta reżyserki. Obecnie robimy już szósty wspólny spektakl, a pierwszy w Warszawie, w Teatrze Powszechnym. To spektakl na podstawie mojego podcastowego serialu reporterskiego „Śledztwo Pisma”, historii kryminalnej o przemocy psychicznej. Pomysł, by sprowadzić do polski ze Stanów Zjednoczonych ten nowy gatunek dziennikarski zrodził się na Bielanach, a wymyśliła go Beata Sowa z Magazynu Opinii „Pismo”, również mieszkanka naszej dzielnicy, i zaraziła nim swojego szefa Piotra Nesterowicza. Wspólnie spotykaliśmy się, opracowaliśmy koncepcję w kawiarni przy Placu Konfederacji…
Premiera spektaklu „Metoda na serce. Śledztwo” odbyła się 22 czerwca.
Rozmawiała Karolina Rudzik
Wywiad ukazał się w lipcowym wydaniu lokalnego miesięcznika "Nasze Bielany".
Więcej o Mirosławie Wlekłym: http://miroslawwlekly.pl/