Rudzik na Bielanach
„Walczyłem o niejedno bielańskie drzewo”
W 2019 roku zostałeś ambasadorem Bielan na Bielańskiej Gali Kultury. To był zaszczyt?
Trochę mnie to rozśmieszyło… Bo na dyplomie było napisane „Ambasador Bielan”. Nie wiedziałem, że Adam Bielan został ambasadorem [śmiech]. A tak na poważnie, jest to dla mnie wyróżnienie. Jestem Bielańczykiem dzięki mojej żonie, która stąd pochodzi i w której się zakochałem wiele lat temu. Mieszkaliśmy przez wiele lat na Hajoty, róg Żeromskiego. Czuję się Bielańczykiem, bo walczyłem o niejedno bielańskie drzewo. Jestem czuły na punkcie przyrody. Obroniłem też kiedyś przystanek autobusowy w środku nocy, który został zaatakowany przez kilku chuliganów. Policja zadziałała szybko.
A masz swoje ulubione miejsca na Bielanach?
Lubię klimaty industrialne. „Wkręcają” mnie okolice Huty… Wiem, że to dziwne. Bo dodatkowo Huta jeszcze huczy, szczególnie w nocy. Byłem kiedyś w tych niesamowitych schronach przeciwatomowych w Hucie Warszawa, które były w pełni wyposażone i pełno było różnych instrukcji, na przykład… jak myć świnie i jak ogólnie dbać o trzodę chlewną po wybuchu bomby atomowej.
Lubię też AWF, bo kojarzy mi się z imprezami charytatywnymi fundacji Spełnionych marzeń. Gdy mój syn Antek był jeszcze mały, to chodziliśmy grać w piłkę na AWF. To nam przypominało duży stadion.
Stare Bielany również mi się podobają, z knajpą Roślina na czele. Czytelnię też odwiedzam. Róg Żeromskiego i Hajoty darzę wielkim sentymentem, bo tam mieszkałem razem z żoną. Cieszę się, że Bar Mleczny Marymont jeszcze istnieje, bo chodziłem tam 20 lat temu i mam miłe wspomnienia. Straż pożarną też lubię, bo gasili mój pożar na Młocinach…
Na Bielanach trenujesz też boks…
Tak, w dawnej siłowni K2 u Łukasza Landowskiego. W boksie jest coś takiego prostego. To pewnie pierwszy sport na świecie. Oprócz biegania. Ktoś komuś w jaskini dał w twarz, a ten drugi oddał albo uciekał [śmiech]. Jestem pacyfistą, ale mam też w sobie dużo energii i żeby ona w środku mnie nie zjadała, uderzam w worek treningowy. Lubię zmęczyć się i spocić się. W boksie wysiłek jest bardzo intensywny i długo nie czekam na efekt zmęczenia, tak jak na przykład podczas jazdy na rowerze. Boks lubię też dlatego, że jest na przekór mojemu charakterowi, poziomuje pewne rzeczy i nie tłumi się w sobie jakiejś złości.
Ludzie na Bielanach rozpoznają cię, rozmawiają z tobą?
Kiedyś chodziłem zakamuflowany, w czapce i w ciemnych okularach. Ale wtedy wbrew pozorom rzucałem się w oczy, bo w tym przepraniu wyglądałem jak złodziej [śmiech]. Mam wrażenie, że tutaj na Bielanach ludzie przywykli do mojej obecności. Te zaczepiania to są zawsze miłe i sympatyczne sytuacje.
Szymon Majewski na Placu Konfederacji na Bielanach
Jak pandemia wpłynęła na ciebie i twoją pracę?
Raz w tygodniu jeździłem do radia Zet na wywiady, mimo to, że one były online. Czułem wtedy, że coś się dzieje. To był dziwny czas, początkowo byłem optymistycznie nastawiony, zainspirował mnie ten czas pandemiczny do stworzenia rebusów w sieci czy MC Dziada. Ale później miałem kryzys. Miałem zawroty głowy. Ale uciekłem w sport i w bieganie po lesie. Zacząłem dużo czytać. Później przyszło przyzwyczajenie. I umawiałem się online z kolegami na piwo. Początkowo nie wierzyłem w taki rozwój pandemii. Nie przypuszczałem, że to potrwa tak długo i globalnie. Moja córka Zosia przeczuwała to od samego początku. I miała rację.
Jako dziecko byłeś nadpobudliwy energetyczny, z ADHD. A gdyby pandemia rozpoczęła się 40 lat temu i zamknęliby cię, nas wtedy w czterech ścianach…
Na początku cieszyłbym się, że nie ma szkoły… A przecież 40 lat temu nie mogłoby być jeszcze szkoły online… Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądałaby lekcje zdalne w czasie PRL! Na pewno wszyscy siedzieliby w domach, bo wojsko byłoby na ulicach... Nie byłoby żadnego przypadku depresji, bo w PRL miało nie być depresji. Społeczeństwo miało być zdrowe. Byłoby mrocznie, ale rodzinnie, bo wszyscy się kiedyś bardziej razem trzymali. A jedzenie dowoziłyby ciężarówki. Byłem „żywym srebrem” i w takich warunkach byłoby mi ciężko… Dzisiejsza młodzież też nie ma łatwo, a mamy przecież Internet – okno na świat, media społecznościowe, które pomimo, że mają w nazwie „social”, to są antyspołecznościowe. Bo nasze codzienne życie sprowadziło się do ekraniku w naszym telefonie. Niby mamy poczucie kontaktu, ale jest to iluzoryczne, bo nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Ja w pandemii też rozmawiałem z laptopem, z ekranem, zamiast na żywo z drugim człowiekiem. Miałem ogromną radość, gdy na mój ostatni wywiad przyszedł fizycznie gość do studia! I nagle pojawia się też głód rozmowy.
Jaką rozmowę w Radiu Zet wspominasz najlepiej?
Wcześniej prowadziłem rozmowy bardziej „freakowe”, np. w Szymon Majewski Show. To była głównie zabawa. Natomiast praca w radiu przy wywiadach nauczyły mnie słuchać bardziej ludzi. Mój gość lub gościni jest teraz bohaterem czy bohaterką programu. Doceniłem bardzo mój wywiad z Margaret, bo była bardzo otwarta i opowiadała bardzo ciekawe rzeczy. Zaskoczył mnie też wywiad z Lechem Wałęsą, o którym zresztą marzyłem, bo dla mnie jest bohaterem i gigantem. Ze wszystkimi swoimi wadami wziął niegdyś problem, którego nikt wtedy nie chciał brać. Podczas mojej rozmowy z nim zauważyłem, że on nie chce żadnych konfliktów i chętnie spotka się ze swoimi przeciwnikami. Podkreślał wielokrotnie, że trzeba usiąść i porozmawiać. Opowiadał mi również, że powinien jeść zdrowo i unikać mięsa. I żeby obrzydzić sobie mięso wyobraża sobie chorą świnię, którą musi zjeść. Niestety nie wychodzi mu to. Pamiętam też wywiad z Wojciechem Pszoniakiem, który był niezwykle skupiony i uważny.
Wolisz pracę w tv czy w radiu?
Nie można tego porównywać. Telewizja jest trochę niewdzięczna. Zasysa cię i przemieli. Jestem prostolinijny i nie umiem grać w gry, a tv jest takimi szachami. W radiu czuję, że na tym wszystkim panuję. Poza tym zaczynałem od radia i czuję, że to jest mój drugi dom.
Czyli nie planujesz powrotu do tv?
Pewnie wrócę… Bo z kolegami napisaliśmy serial, komediowy, w którym też chcę zagrać. Mam nadzieję, że to wyjdzie.
Po roku powracasz z MaminSzymkiem do Och-Teatru…
Tak, bardzo się cieszę i mam też tremę. To nostalgiczno-peerelowski monolog osadzony na Ochocie. Opowiadam w nim o relacjach z moją mamą, która już nie żyje od 12 lat. Która próbowała kiedyś, w tych trudnych czasach, ogarnąć niesfornego Szymka i zbudować nad nim klosz. To jest moje pożegnanie z nią, takie prawdziwe, bo gdy ona umierała, to ja robiłem show w tv i do końca nie pożegnałem się z moją mamą. Szukając zdjęć do tego monologu natknąłem się na stary bilet do dawnego kina Ochota, to był bilet moich rodziców, z ich pierwszej randki z 1963 roku. Lata później stanąłem w tym samym miejscu, jako aktor. To niesamowite!
Pamiętam też próbę generalną przed Krystyną Jandą. Odbyła się dzień po śmierci jej mamy… Chciałem to odłożyć, bo to przecież monolog o mojej mamie, która nie żyje… Było mi bardzo ciężko. Jej pewnie też. Jestem jej bardzo wdzięczny za szansę. Bo nie jestem profesjonalnym aktorem.
Jesteś aktorem, dziennikarzem, scenarzystą, satyrykiem…
A jak wyjdzie ten serial, to będę też producentem.
Rozmawiała Karolina Rudzik
Wywiad ukazał się w lipcowym wydaniu lokalnego miesięcznika Nasze Bielany
Szymon Majewski - Bielańczyk, dziennikarz, aktor, scenarzysta, satyryk, prezenter radiowy i telewizyjny. W Radiu ZET prowadzi wywiady w programie pt. Nie Mam Pytań. Prowadzi monologi na deskach Och Teatru pt. One Mąż Show i MaminSzymek.