Rudzik na Bielanach

Karolina Rudzik i Wojciech Staroń na Placu Konfederacji, Stare Bielany
06 października 2021

Wojciech Staroń

„Bielany były wdzięcznym plenerem do obserwacji życia i otoczenia”

 

Czym są dla Ciebie Bielany?

Przygoda z Bielanami zaczęła się, kiedy poszedłem do liceum im. Górskiego, gdy było jeszcze na Nocznickiego. To było wtedy liceum eksperymentalne prowadzone przez panią dyrektor Jolantę Lipszyc. Kontynuacją tego „eksperymentu” jest liceum im. Witkacego, na ul. Elbląskiej. Wychowywałem się na ulicy Inflanckiej, niedaleko basenu. I codziennie dojeżdżałem tramwajem nr 17 na Bielany. Szkoła miała nietypowy program i to było zachęcające. Poza tym to było odludzie. Szkoła mieściła się wśród działek, blisko lasu. Inni dojeżdżali gdzieś w stronę miasta, a ja wraz z kilkoma moimi kolegami i koleżankami z podstawówki jechaliśmy w drugą stronę, bez korków, pustym tramwajem i takie odcięcie było dla nas inspirujące. Na przerwach i po lekcjach chodziliśmy do lasu. Chociaż to mogło być też niebezpieczne, bo był też „lasek gwałcicieli”, tam, gdzie teraz jest Galeria Młociny, a to była najkrótsza droga do naszej szkoły od pętli tramwajowej. Były sytuacje, że dziewczyny były napadnięte… Wrzeciono w latach 90-tych było takim warszawskim Bronxem. Ale na co dzień nie przejmowaliśmy się tym, był tam świetny klimat.

Co robiła bielańska młodzież w latach 90-tych na Bielanach?

W zasadzie poza sportem, to wymiksowałem się z grupowego życia towarzyskiego. Zająłem się intensywnie fotografią. A fotografia wymaga samotności. I w samotności kontempluje się rzeczywistość. Bielany były wdzięcznym plenerem do obserwacji życia i otoczenia. Razem z moją żoną, która była wtedy moją dziewczyną, włóczyliśmy się i obserwowaliśmy codzienność uliczek Wrzeciona.

W szkole zainteresowałeś się też filmem i teatrem szkolnym.

Tak, ale to było wcześniej, w podstawówce. Miałem w klasie koleżankę Kasię – córkę aktorów, Andrzeja Kopiczyńskiego i Ewy Żukowskiej, razem robiliśmy spektakle. Bardzo miło to wspominam. W liceum robiłem pierwsze filmy, ale przede wszystkim zdjęcia. W liceum mieliśmy ciemnię fotograficzną, magiczne miejsce.

A co wtedy fotografowałeś?

Najpierw kolegów i koleżanki, a potem sytuacje na ulicy. Ludzi i różne zdarzenia. Miałem ambicje podglądania reporterskiego. Później trafiłem do pracowni fotograficznej w Pałacu Młodzieży pod skrzydła Małgorzaty Mikołajczyk. To niesamowita artystka i kultowa postać. Zaczarowała nas, młodych ludzi, fotografią. Stworzyliśmy grupę „Rama” i jeździliśmy po różnych wystawach i wernisażach. Te osoby cały czas są związane z filmem czy fotografią.

 

Megasam przy Broniewskiego w 1989 r. Jedno z pierwszych zdjęć, które zrobił Wojtek Staroń jako licealista.

Megasam przy Broniewskiego w 1989 r. Jedno z pierwszych zdjęć, które zrobił Wojtek Staroń jako licealista.

 

Czego brakuje Ci na Bielanach?

Kina studyjnego i teatru. Na Bielanach za mało jest miejsc związanych z kulturą, a tutaj jest idealny klimat do tego.

Nakręciłeś film na albo o Bielanach?

Jeszcze nie, może pojedyncze ujęcia.

A gdybyś miał to zrobić, to co byś pokazał?

Mój ulubiony bazar Wolumen. Tam jest prawdziwe życie i galeria postaci. Można posłuchać świetnych dialogów. Od dawna marzę, by właśnie tam nakręcić film, wejść z kamerą wśród ludzi, wsiąknąć i być tam wiele miesięcy…

Dużo podróżujesz. Do jakiego miejsca można porównać Bielany?

Ciężko porównać. Bielany są różnorodne i wyjątkowe. Cieszę się, że właśnie tu znalazłem swój wymarzony dom.

A co odkrywasz w swoich podróżach?

Podróżujemy wraz z żoną, Małgosią i z dziećmi Anielą i Jankiem i nasze podróże są zawsze raczej do ludzi, a nie do miejsc. Piękno miejsca zazwyczaj się nudzi lub przyzwyczajamy się do niego. Ciekawe jest odkrywanie, w jaki sposób żyją ludzie. Niesamowicie jest przeżyć dłuższy czas, np. rok, w jednym miejscu i wtopić się w rytm życia miejscowych ludzi. Wtedy stawaliśmy się miejscowi, bo mogliśmy zasmakować innego życia. To jest fascynujące.

Powiedziałeś kiedyś: „Warto portretować ludzi, którzy dają światu coś dobrego”. Coś dobrego, czyli co?

Każdy daje inne dobro. Dobrem jest walka o siebie, o swoją pasję, o swoje życie, o przetrwanie. Ten wysiłek jest dla mnie bardzo ciekawy, dla kamery i dla widzów.  Podglądam kogoś w czasie pracy, w czasie jego drogi z dołka w górę, w czasie jego przemiany.

Piszą też o Tobie, że jesteś „poetą obrazu” i prowadzisz kamerę tak, że „kadry zaczynają pachnieć mgłą, morzem, wilgocią”. Jak to się robi?

 

Intensywnie zespoiłem się z kamerą i dużo czasu spędzam, patrząc na świat przez kamerę albo wyobrażając sobie, jak coś będzie wyglądało w kamerze. Odkrywam świat za pomocą kamery i wyrażam swoją fascynację kimś lub czymś przy pomocy kamery. Ona służy mi także do wyłapania uczuć, emocji, które mam w sobie. Wyrażam też moje inne spojrzenie na świat. Kamera może zobaczyć dużo więcej i inaczej niż oczy. To takie inne oczy, bo odkrywamy czasem coś, czego naszymi prawdziwymi oczami nie widzimy. Gdy zobaczymy to na ekranie lub zdjęciu, wywołuje to inne uczucia. Coś się dodaje do tej rzeczywistości. To nie jest zwykłe odzwierciedlenie lub zarejestrowanie, ale interpretacja rzeczywistości.

Czy takie dobre obrazy można zrobić zwykłym aparatem, który każdy z nas ma w telefonie?

Tak, ale to tego też trzeba przejść drogę. Jak się zna materię, która wydobywa obraz, to wtedy każde narzędzie jest dobre. Bardzo ważna jest wiedza i świadomość technologii, no ale przede wszystkim najważniejsze jest to, co dzieje się w nas i jak patrzymy.

Nagrywałeś też telefonem?

Nie nagrywałem w ten sposób całego filmu, pojedyncze ujęcia tak. Ale znam filmy, które powstawały w całości zwykłym aparatem w telefonie i są niezłe.

Co Ci sprawia większą frajdę: robienie zdjęć czy reżyserowanie?

Bezapelacyjnie robienie zdjęć. Bo reżyserowanie jest czynnością wtórną, a pierwotną jest filmowanie czy robienie zdjęć. Na tym etapie tworzy się jakby chemia i alchemia. Do lat 20 XX wieku była tylko jedna osoba – filmowiec - operator. Później pojawili się pomocnicy, np. reżyser J

Kto jest Twoim mistrzem?

Moim mistrzem był Jerzy Wójcik, jeden z najwybitniejszych polskich operatorów, który pracował z Wajdą, Kawalerowiczem, Różewiczem. Był moim profesorem w szkole filmowej w Łodzi. Dzięki niemu wciągnąłem się w ten zawód. A moją mistrzynią była montażystka, Agnieszka Bojanowska, która mieszkała na Bielanach, na ul. Płatniczej, tam, gdzie jest obecnie piekarnia DEJ, prowadzona przez jej wnuczkę. Gdy Agnieszka przestała pracować w Wytwórni Filmów Dokumentalnych, miała tutaj swoją montażownię. Siedziałem tam wiele dni i uczyłem się od niej. Teraz robię film dokumentalny właśnie o Agnieszce Bojanowskiej…

Za swoja twórczość otrzymałeś mnóstwo nagród. Która jest dla Ciebie wyjątkowo ważna?

Trudno powiedzieć. Nagrody są przyjemne i potrzebne, by poczuć, że film do kogoś dociera. Bardzo ważna była dla mnie pierwsza nagroda, jaką otrzymałem wraz z żoną Małgosią w 1998 roku, za nasz pierwszy film Syberyjska lekcja. Był doceniony m.in. na Krakowskim Festiwalu Filmowym czy na Międzynarodowym Festiwalu w Paryżu. Dało nam to dużo motywacji do dalszej pracy.

Współpracowałeś ze Sławomirem Idziakiem, również związanym z Bielanami. Jak wspominasz tę współpracę?

Ze Sławkiem przyjaźnimy się i utrzymujemy kontakt. A kiedyś pracowaliśmy przy Harrym Potterze. Przez rok byłem u jego boku, kiedy był autorem zdjęć do 5 części Harrego Pottera, zaprosił mnie jako operatora kamery. To było ciekawe doświadczenie, bo to praca przy gigantycznej i bogatej produkcji, gdzie nie było ograniczeń sprzętowych. To wielka machina produkcyjna. Ale mnie i chyba Sławka też ciągnie w inną stronę. Wolę kino niezależne, ryzykowne i poszukiwanie różnych środków wyrazu.

 

Rozmawiała Karolina Rudzik

 

Wojciech Staroń – operator, reżyser, scenarzysta filmowy. Twórca nagradzanych na całym świecie filmów dokumentalnych. Mieszkaniec Starych Bielan.

Artykuły z tej kategorii

28 grudnia 2023
„To
04 stycznia 2023
„Na
20 grudnia 2022
Kuba
16 października 2022
Rafał